Mężczyzna wśród przedszkolaków | 12.02.2024
Jakub
Sikora uczy się w „szkole dla dziewcząt”. Po jej ukończeniu zostanie
nauczycielem wychowania przedszkolnego. Jego pasją jest organizowanie programów
obozowych dla dzieci oraz śpiew. Rozmawiamy w kawiarni na rynku w jego
rodzinnej Orłowej.
Ten tekst przeczytasz za 5 min. 30 s
Z Jakubem Sikorą rozmawialiśmy przy kawie. Fot. Beata Schönwald
Co
skłoniło cię do tego, żeby wybrać taki nietypowy dla chłopaka kierunek nauki?
– Pedagogika
przedszkolna i pozaszkolna to kierunek, który kształci nauczycieli przedszkola
oraz instruktorów obozów. Po zdaniu matury mogę podjąć pracę w przedszkolu, w świetlicy
szkolnej lub zostać profesjonalnym organizatorem czasu wolnego dzieci i
młodzieży. Gdybym chciał pracować w przedszkolu w Polsce, musiałbym skończyć
studia. W RC wystarczy szkoła średnia. Myślę, że największy wpływ na tę decyzję
miała moja ciocia, która już w wieku sześciu lat zabierała mnie na obozy, co od
początku bardzo mi się podobało. Prócz tego miałem przykład mamy, która jest
dyrektorką polskiej szkoły i przedszkola w Orłowej-Lutyni. Po zdaniu egzaminów
wstępnych wahałem się jednak. Drugą szkołą, którą podałem w zgłoszeniu, było
Polskie Gimnazjum w Czeskim Cieszynie. Ostatecznie wybrałem to, co mnie
interesuje.
Jak
reaguje na to twoje otoczenie? Mężczyznę w przedszkolu widzi się w komediach
filmowych.
– Przyzwyczaiłem
się do tego, że mężczyzna w przedszkolu jest dla wielu osób zaskoczeniem. W województwie
morawsko-śląskim wykonuje ten zawód tylko dwóch lub trzech panów. Jeden z nich pracuje
w przedszkolu w Hawierzowie. W naszej szkole jestem jedynym chłopakiem na tym
kierunku wśród 120 dziewczyn. Trudno mnie więc przeoczyć, co, oczywiście, ma swoje
plusy i minusy.
Nie
brakuje ci w szkole kolegi płci męskiej?
– Brakuje.
Czasem nawet bardzo. Gdybyśmy byli przynajmniej dwaj w klasie, już byłoby
lepiej. Na moje koleżanki nie mogę jednak narzekać. Tworzymy zgrany zespół. Z chłopakami
spotykam się poza szkołą.
Co
na to dzieci, kiedy pojawiasz się w przedszkolu na praktykach?
– Dzieci
w przedszkolu zachowują się zupełnie inaczej, kiedy pojawi się mężczyzna. Ich
stosunek do mnie jest inny niż do kobiet-nauczycielek. Obserwuję to od początku
praktyk, które robię w polskim przedszkolu w Orłowej-Lutyni.
Za
rok matura. Wyobrażasz sobie swoją przyszłość w tym zawodzie albo myślisz
jeszcze o studiach?
– W
przedszkolu bardzo mi się podoba. Fascynuje mnie, że dzieci w tym wieku są
pełne energii i mają niesamowitą fantazję. To wspaniała rzecz przekazywać
im kawałek siebie, wymyślać zabawy i
dawać upust własnej fantazji. Zanim jednak zdecyduję się podjąć pracę w przedszkolu,
chciałbym skończyć studia nauczycielskie w zakresie matematyki i historii dla
drugiego stopnia szkoły podstawowej. Wiem, że to zupełnie inna grupa wiekowa, ale,
jeśli chodzi o pracę, chciałbym mieć w przyszłości większy wybór.
Duża
część absolwentów polskich podstawówek na Zaolziu trafia do Polskiego Gimnazjum
lub Akademii Handlowej w Czeskim Cieszynie. Jak sobie radzisz z brakiem
polskiego środowiska i polskich rówieśników?
– W
moim przypadku o braku polskiego środowiska nie da się mówić, choć muszę
przyznać, że pod wpływem nauki w czeskiej szkole średniej czasami brakuje mi
polskich słów. Przyłapuję się na tym głównie w czasie praktyk w polskim
przedszkolu, gdzie należy używać poprawnego języka. W klasie mam co prawda
kilka koleżanek po polskich szkołach, jednak nauka odbywa się w języku czeskim.
Tym chętniej spędzam czas w towarzystwie moich kolegów z podstawówki. Tworzymy
zgraną paczkę, można powiedzieć – rodzinę, w której każdy może liczyć na
pozostałych. Od pół roku staramy się w naszym kole PZKO w Orłowej-Lutyni o
odnowę Klubu Młodych. Jego dotychczasowi członkowie mają już po trzydziestce i
zdążyli pozakładać rodziny. Czas więc na wymianę pokoleń.
W
orłowsko-lutyńskim kole PZKO śpiewasz też w chórze „Zaolzie” w gronie o
kilkadziesiąt lat starszych „kolegów” i „koleżanek”. Jak się tam czujesz?
– Do
chóru uczęszczam od bodajże trzech lat. Wcześniej śpiewały w nim również dwie dziewczyny,
które pamiętam z podstawówki. Jedna z nich pozostała. Mam więc z kim pogadać,
choć rozmowa z pokoleniem mojej mamy czy dziadka, którego chórzyści dobrze
pamiętają, jest dla mnie tak samo czymś naturalnym.
Kim
był twój dziadek?
– Mój
dziadek nazywał się Jarosław Kornas, był śpiewakiem i zwiedził cały świat. W
1980 roku nagrał utwór „Lutyńskie tango” dla polskiej audycji Czeskiego Radia. Ja
zaśpiewałem tę pieśń w listopadzie ub. roku na promocji czeskiego tłumaczenia
książki Otylii Toboły, noszącej ten sam tytuł. Było to dla mnie bardzo doniosłe
wydarzenie. Dziadka dobrze pamiętam, bo umarł dopiero niedawno. Jeśli natomiast
chodzi o moje śpiewanie, to od jedenastu lat uczęszczam na lekcje śpiewu do
orłowskiej Podstawowej Szkoły Artystycznej. W tym roku szkolnym będę miał koncert
absolwencki.
Co
uważasz za swoje największe osiągnięcie w życiu śpiewaczym?
– Zdobyłem
czwarte miejsce w śpiewie solowym w międzynarodowym konkursie „Pro Bohemia”
organizowanym przez Konserwatorium Janáčka w Ostrawie. Chodzi o dosyć
prestiżowy konkurs, w którym startują uczestnicy z całej Europy. Na konkursy
wyjeżdżam również z chórem orłowskiej szkoły artystycznej. Tam również przez pewien
czas byłem jedynym chłopakiem. Teraz jest nas dwóch.