sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Królowa i ołowiki | 03.10.2021

Tytuł felietonu sugeruje bajkę, ale nie ma z nią nic wspólnego. Jeśli już, to może komuś przywodzić na myśl baśnie braci Grimm. Sprawa, której zdecydowałem się poświęcić nieco uwagi, ma za to wiele wspólnego z epidemią. Nie, nie idzie o dzisiejszą pandemię koronawirusa, nie chodzi też o „czarną śmierć”, która siała spustoszenie w XIV wieku czy „hiszpankę”, która zaatakowała glob pod koniec I wojny światowej.

Ten tekst przeczytasz za 6 min.
Okładka książki Michała Jędryki. Fot. ARC

Epidemia, o której mowa, dotknęła mieszkańców jednej tylko części miasta – Szopienic, dzielnicy Katowic. Najbardziej ucierpiały dzieci, „ołowiki”. „Ołowiane dzieci” – taki tytuł nosi książka napisana przez Michała Jędrykę, jej tematem jest dramat ludzi, którzy mieszkali w pobliżu szopienickiej huty cynku (później – Huty Metali Nieżelaznych). Dzieci znikały wówczas z szopienickich klas szkolnych niemal jak w filmie „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”. Tyle że nie były porywane, by pracować w kamieniołomach dla złej bogini Kali. Nie, po prostu (po prostu...) traciły zdrowie, a często i życie, zarażone ołowicą. Niekiedy trafiały do prewentorium, czasem odchodziły na zawsze. Ktoś zapyta, czy starano chociażby tylko ograniczyć emisję szkodliwych substancji. Ano tak, jakieś działania dawały się zauważyć. Tyle że, pozorne. Ot, atrapy filtrów, których widok miał uspokoić zaniepokojonych, cieszyć oko, jak w potiomkinowskich wioskach. Aha, i jeszcze mleko, którym pojono pracowników huty, a które (do 9 roku mieszkałem 200 metrów od tej huty, potem dopiero rodzice przeprowadzili się do Załęża, to coś o tym wiem) wmuszano dzieciom. Wierzono wtedy (może nawet naukowo wierzono) w to, że mleko jest odtrutką na ołowicowe dolegliwości najmłodszych, w rzeczywistości, jak miało się okazać znacznie później, mleko utrwalało obecność szkodliwych substancji w organizmie. Nigdy chyba przekonanie o dobroczynnym wpływie mleka nie dawało tak paradoksalnych rezultatów. Dobrze, że billboardy promujące slogan – „Pij mleko, będziesz wielki/wielka”, pojawiły się dziesięciolecia później. O tym wszystkim rozmawiano na spotkaniu w szopienickim Domu Kultury w połowie września tego roku, okazją była (mocno spóźniona) promocja wspomnianej książki Jędryki, która ukazała się wiele miesięcy wcześniej. W jakimś sensie powiedzieć można, że wypromowała ją... pandemia (pełny tytuł „Ołowiane dzieci. Zapomniana epidemia”). Wywołała większe zainteresowanie nie tylko książką. Wszystko wskazuje na to, że na podstawie „Ołowianych dzieci” powstanie film. I naprawdę dobrze się zapowiada – mogę o tym coś powiedzieć, bo znam wersje scenariusza. A znam, bo poproszono mnie o konsultacje aspektów socjologicznych tego projektu.

Główną bohaterką filmu jest doktor Jolanta Król („Królowa”), lekarka z miejscowej przychodni, która rozpoznała u szopienickich dzieci ołowicę. Diagnoza ta nie była na rękę PRL-owskim decydentom. Wszak byliśmy wówczas, my Polska, w pierwszej dziesiątce światowych potęg przemysłowych, czy coś... Była jednak także, paradoksalnie, ale nie tak bardzo paradoksalnie, jak mogłoby się wielu pięknoduchom zdawać, trudna do przyjęcia dla wielu rodziców chorych dzieci. Huta była ich miejscem pracy, hutą żywicielką... Zaangażowanie doktor Król w ratowanie dzieci, nie pozostało niezauważone, i nie pozostało bez konsekwencji. Także dla niej. Spowodowało, że nie pozwolono jej obronić doktoratu. Lekarka pozostała doktorem („doktórką”) dla pacjentów – dopiero w roku 2021 Uniwersytet Śląski uhonorował ją doktoratem honoris causa. To doktorat nie za osiągnięcia medyczne, to nagroda za odwagę, za determinację w przeciwstawieniu się nie tylko władzy, ale i społecznemu oporowi, bo nonkonformizm rzadko spotyka się z powszechnym aplauzem – bo prawda wyzwala, ale wcale nie od razu. I nie bezboleśnie.

Napisałem, że „nonkonformizm rzadko spotyka się z powszechnym aplauzem”, a w zasadzie powinienem napisać, że prawdziwy nonkonformizm z aplauzem spotyka się bardzo rzadko. Zapyta ktoś, czy w takim razie – obok prawdziwego – dostrzegam jakiś inny nonkonformizm. Otóż, tak. Dzisiaj często ogląda się pajaców, obnoszących się swoim męczeństwem, które dokonuje się na pluszowych krzyżach. Stoją za nimi murem liczni wielbiciele i niemniej liczne wielbicielki. No cóż, skłonny jestem w takiej sytuacji przyjąć, że ów prawdziwy, nie teflonowy, ale właśnie prawdziwy nonkonformizm jest współcześnie postawą niezwykle rzadką, bo charakteryzuje się tym, że pozostaje na długo (z opcją – na zawsze) marginalizowany, bądź po prostu współczesnym nieznany, a trzeba brać pod uwagę i taką możliwość, iż pozostanie zapoznany przez kolejne pokolenia. Z nonkonformizmem mamy do czynienia wówczas, gdy płaci zań nonkonformista/nonkonformistka, nie zaś wtedy, gdy płacą nonkonformiście/nonkonformistce. I jeszcze jedno. W jakimiś sensie nonkonformista – jak w „Murach” Jacka Kaczmarskiego – pozostaje sam. W każdym razie przyjąć możemy, że tłum nonkonformistów – to oksymoron. Podobnie jak popularny nonkonformista. Warto o tym przypominać i warto o tym pamiętać, gdy wszechobecna popkultura produkuje takie fantomy na pęczki. A dla naiwnych opakowuje je tak efektownie – że wreszcie wydają się bardziej prawdziwe niż rzeczywisty nonkonformizm.

„My, Polacy często uważamy się za nonkonformistów. Tymczasem nasza polityczna kultura to nie tyle nonkonformizm, co raczej – pozornie do niego podobna, jednak kolektywna, kultura trwania w zbiorowym oporze. Mamy dużą zdolność masowego sprzeciwu wobec władzy obcej albo przynajmniej odrzucanej w naszym otoczeniu. Ale i to łatwo zmienia się w uległość wobec ośrodka, który narzuci się jako przywództwo takiego zbiorowego oporu. Gorzej wypadamy, gdy trzeba w małym gronie czy tym bardziej indywidualnie, konsekwentnie przeciwstawić się nie władzy, ale napierającym nastrojom i poglądom społecznym” (Marek Jurek, „100 godzin samotności albo rewolucja październikowa nad Wisłą”).

No cóż, potraktujmy tę jakżeż nieprzychylną dobremu samopoczuciu Polek i Polaków diagnozę jako „materiał do przemyślenia” – jakby powiedział niezapomniany Stirlitz z „Siedemnastu mgnień wiosny”...

 

 



Może Cię zainteresować.