wtorek, 15 kwietnia 2025
Imieniny: PL: Adolfiny, Odetty, Wacława| CZ: Anastázie
Glos Live
/
Nahoru

Pod prysznicem: hokejowa familia  | 25.03.2025

Sześć złotych pucharów dla mistrza ekstraligi, z tego pięć wywalczonych z rzędu, a gdyby doliczyć do tego niezrealizowany atak na mistrza w trakcie pandemicznego lockdownu, to wyliczanka sukcesów Stalowników Trzyniec w ekstralidze hokeja zatrzymałaby się na rekordowych siedmiu mistrzowskich tytułach. Sparta Praga w poniedziałkowym ćwierćfinale przerwała wprawdzie imponującą serię podbeskidzkiego klubu, fundując podopiecznym Zdeňka Motáka wakacje „first minute”, ale ośmielam się twierdzić, że takiej jazdy bez trzymanki nie zapewnią w najbliższych latach kibicom w play off ani Sparta, ani Pardubice, ani też żaden inny czeski klub.

Ten tekst przeczytasz za 2 min. 15 s
Fot. Zenon Kisza

Jako dziennikarz „Głosu” miałem okazję zasmakować w 2011 roku pierwszego, historycznego zwycięstwa Trzyńca w ekstralidze. 12 kwietnia 2011, w starej Werk Arenie, która przypominała industrialny, rockowy klub, Stalownicy fetowali triumf w finale z Witkowicami, pokonując odwiecznego rywala z regionu 5:1, a całą serię zamykając w pięciu meczach (4:1).

Pamiętam, jak Eugeniusz Delong, ówczesny dyrektor klubu, zbliżając się do dziennikarzy w epicentrum mistrzowskiej wrzawy drżał z podniecenia, czując, że właśnie pisze się nowy rozdział w historii trzynieckiego hokeja. Nieodżałowany kronikarz klubu, Eduard Machaczek, tego dnia ubrał swój odświętny garnitur, jak gdyby przeczuwając, że właśnie pod dachem jego ukochanej Werk Areny rozstrzygną się losy zaciętej finałowej serii z Witkowicami. Zapamiętam te piękne obrazki do końca życia, pomimo że pozycja reportera sportowego wymaga przestrzegania kodeksu dziennikarskiego, czyli neutralności w kibicowaniu.

Każdy następny triumf Trzyńca w ekstralidze, w latach 2019, 2021, 2022, 2023 i 2024 okraszony został kolejnymi emocjami, które udzielały się również przeciwnikom. Przegrani w finałach w szczególności zwracali uwagę na mocny charakter trzynieckiego zespołu, zbudowanego na fundamentach muszkieterskich zasad „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Tak było również w tegorocznym przegranym ćwierćfinale ze Spartą Praga. Szkoleniowiec klubu Zdeněk Moták nie uległ naciskom kibiców, by posadzić na trybunę ikonę i rekordzistę drużyny, Martina Růžičkę. 39-letni napastnik był wprawdzie cieniem samego siebie z poprzednich sezonów, ale jego obecność na placu gry miała mieć inne, niż tylko bramkowe przełożenie. Poza tym nie uderza się w legendę klubu w tak ważnym dla całego kolektywu momencie, nawet z wiatrówki.

Oczywiście, gdyby wszystkie pomysły sztabu trenerskiego Trzyńca wypaliły, to teraz Stalownicy szykowaliby się do półfinałów, a nie Sparta. O tym jednak nie „pod prysznicem”, a w piątkowym, drukowanym wydaniu gazety.



Może Cię zainteresować.