Pogoda jak handel wymienny. Trochę ciepła w zamian za dwa dni spędzone w górach zasypanych śniegiem. Czasami nie mam pomysłu na sen. Zamykam oczy i zastanawiam się nad tematem marzeń po zmroku. Niedziela Palmowa jak każda inna niedziela serwuje nową dostawę śniadania do łóżka. Takie tam rozważania z samego rana, a jednak palma w dużym pokoju z roku na rok coraz większa. Radość wpisana w kwadraturę małego mieszkania miesza się z żałobą. Co robić, gdy ciało nie jest zajęte obowiązkami służbowymi? Co tworzyć, co pisać, o czym marzyć w niedzielę?
Tak, jestem Boomerem spod znaku Wodnika. Nie tracę czasu na szukanie w internecie nowych stylów. Nie mam konta na TikToku. Chociaż wyrażam siebie poprzez współczesną formę przekazu, to gdzieś tam w środku utrwalam modne dziś „Legacy – Dziedzictwo”. Zakładam obrożę na szyję mojego psa. Do kieszeni wkładam smycz; taką klasyczną, z materiału, krótką. Nowoczesne formy wkładam do kieszeni wraz ze smyczą. Mieszam to wszystko z resztkami suchej karmy dla psa. Pies macha ogonem. On już wie, że przygoda rządzi. Pies bez zegarka jest jak perpetuum mobile. Chwila jest wiecznością. Wieczność trwa zbyt krótko, by nacieszyć się każdą napotkaną kałużą. Zakładam buty przeznaczone w teren, a pies obserwuje mnie bardzo uważnie. On wie, rozumie, czuje. To nie pies, to człowiek zamknięty w ciele czworonoga. Jego wzrok mówi wyraźnie – przyspiesz człowieku, ile można czekać? Otwieram drzwi. Pies niczym petarda wystrzelił w stronę furtki. Zatrzymał się i sprawdził, czy aby na pewno idę w jego stronę. To nie pies, to człowiek.
***
Idziemy razem jak ojciec z synem. Po ścieżce w kierunku zwyczajnego lasu. Gdzieś tam wysoko, gdzie z pewnością nie mam zamiaru iść, leży jeszcze śnieg. Odwracam się i patrzę jak wygląda Czantoria. Osaczona czarną masą ciężkich cumulonimbusów broni się przed śnieżycą palmową, przed wiosennym atakiem zimy. Idę więc w przeciwnym kierunku, gdzie jest nadzieja na słońce. Odrobina ciepła z nieba łaskawego dziś dla ludzi i dla psów idących na spacer do lasu.
Bywam tutaj często. Bywam tak od czterdziestu pięciu lat i przeraża mnie widok zwalonych drzew.
– Ok, Boomer – zwracam się do siebie anonimowo. Owszem, bywały czasy, gdy las był lasem, a łan pszenicy łanem pszenicy. Bywały czasy, gdy błękitne niebo zwiastowało piękną pogodę, a czarne chmury wojnę. Dziś jest trochę inaczej. Niczego nie można być pewnym. Białe nie jest już białe, a czarne ma dziesięć różnych odcieni.
– Ok, Boomer szukaj psa, bo pobiegł do lasu, a ty wciąż na zewnątrz. Nie, nie boję się wejść do lasu w Niedzielę Palmową. Nie!
***
Pies szczęśliwie macha ogonem i sprawdza, czy aby na pewno jestem tuż obok, w pobliżu. Smycz zawinięta wokół lewej dłoni w pogotowiu. Na końcu ścieżki dwie sarny, pięknie wyskoczyły z zarośli. Pies podniósł głowę, ale on wie, że jakakolwiek forma wysiłku jest zbędna. Nie dobiegnie. Nie złapie. Nie pogada. Opuścił więc głowę i wszedł w kałużę. Ogromna dziura wypełniona wodą powstała po kołach leśnego sprzętu, który przez cały rok drąży, wierci i wysysa każdą kroplę leśnego życia. No i są… powalone drzewa. Duże i dorodne. Zdrowe i piękne świerki leżą niczym ciała zabitych na wojnie. Chciałbym objąć je wszystkie i podnieść. Jakoś skleić, by znów w swej jedności tworzyły las. Jestem zbyt słaby, by wskrzesić umarłych. Pies niewzruszony biegnie dalej. Leżą drzewa jedno obok drugiego. Stały się surowcem przeznaczonym do obróbki. Konają w ciszy lasu. Ja i mój pies bez słów, bez łez idziemy dalej przez życie. Jakoś to będzie. Z pewnością ktoś wyniesie te drzewa, pozbiera resztki gałęzi, by w końcu zagrabić zgrabnie bez zbędnej oprawy przestrzeń lasu. Nikt nie będzie pamiętał, nie zapyta nawet skąd te sztachety, domek na drzewie, nowa kołyska w różowym pachnącym pokoju dla dziecka.
– Hej, Boomer nie filozofuj. To zwykły spacer z psem. Niech mądrzy tego świata piszą książki, niech piszą i mówią wszystkie te mądre słowa o sprawiedliwości i pokoju, a ty idź dalej przed siebie.
Poszedłem więc dalej bez zbędnej oprawy. Idę wyznaczonym szlakiem, wydeptanym od lat. Wciąż ten sam kierunek, wciąż te same pomysły. Idę jak zawsze w niedzielne przedpołudnie, lecz tym razem jest jakoś inaczej. Potknąłem się o kamień. Sztuczny kamienny stożek wbity w ziemię niczym kamień filozoficzny.
– Ciekaw jestem, czy pod spodem znajduje się garść mocy, a może garniec pełen złotych monet? Chciałbym sprawdzić, lecz jestem zbyt słaby, by ruszyć monumentem z kamienia. Zatrzymałem się na chwilę, bo coś tu nie gra. Na jednej ze ścian wyryte inicjały „LK”. Rozejrzałem się.
– OK, Boomer… jesteś w lesie. To nie cmentarz. To nie pomnik, ani płyta, ani krzyż. To zwykły kamień wbity w ziemię, którego przekazu nie jesteś w stanie pojąć. Może „LK” oznacza Lekki Kamień, ale widocznie ma swoją wagę. Może przeciwwagą jest ciężar świata, albo stożek wychodzący nad powierzchnię ziemi wskazuje lekkość nieba, „LK” jak Lekkość Króla, gdzieś tam na wysokości.
***
Tuż obok istny tłum. Skupisko małolatów. Zachwycają świeżością zieleni. Ciekaw jestem, czy same się zaczepiły o grunt, czy ktoś w tym miejscu posadził nowy las? Zadośćuczynienie. Odpokutowanie za śmierć innych.
Kładę stopy na mchu. Pełno jest miękkich poduszek w tym lesie. Mógłbym położyć się na chwilę. Odpocząć i nabrać siły przed nadchodzącym tygodniem, lecz nie wypada. Pies biegnie dalej. Dalej wchłania zapachy czegoś lub kogoś, kto był tutaj przed nami. Może nawet dziś, może przed chwilą szedł ktoś tą samą drogą. Mijał powalone drzewa, przechodził obok kamienia i wkładał stopy w łagodność mchu. Na horyzoncie więcej światła. Przeciska się przez ostatnie niepokonane drzewa. To tutaj na skraju lasu ktoś wybudował pasiekę. Ukrył małe domki przed ludźmi. Nie ma zarośli, lecz jest rów wydrążony przez potok. Dziś jest spokojnie, ale podczas wiosennych roztopów strumyk porywa, wyrywa i rwie. Od wieków żłobi ten kawałek lasu ku swojemu podobieństwu, a dziś ktoś zbudował tutaj nowy dom dla pszczół. Już wiem skąd bierze się leśny miód. Stąd właśnie. Z leśnej pasieki na skraju lasu, którego za kilka lat może nie być. Co prawda przedszkolaki rosną jak na drożdżach, ale nie wiadomo, czy zostaną. Świat otwarty jest na nowe wyzwania. Korporacje szukają soczystej zieleni, bo tylko taka charakteryzuje się kreatywnością i otwartością na nowe pomysły.
***
Jestem Boomerem spod znaku Wodnika. Ja i mój pies wyszliśmy dziś na spacer. W wielkanocnym lesie mało jest życia. Mało prezentów od losu. Zbyt dużo smutku i żalu. Wychodząc zatrzymałem się. Pies nerwowo macha ogonem. Warknął nawet i szczeknął jakby chciał powiedzieć, że jest jeszcze coś, co powinniśmy sprawdzić.
– Hej, Boomer… idziemy do domu, wracamy. Wystarczy na dziś.
Wiatr zdjął czapkę z głowy. Uderzył mnie w twarz. Gęstwina poruszona przechyliła się w lewo, w prawo i znów. Kołysze się las na wietrze jak ludzkie życie. Wykonuje te same czynności jak zaprogramowany mechanizm.
Może i jestem Bomerem, dawnym mieszkańcem w tradycyjnej oprawie. Nie mam konta na TikToku, ale jestem pewien, że gdzieś tam w zieloności tych krzaków pasie się baranek, a wielkanocny zając kica wesoło. Przedziera się przez las z koszykiem pełnym obfitości. Wszystko w nadziei, że do końca świata nikomu nie zabraknie życia.
Marek Słowiaczek