Na jeden Kotarz można iść z Ligotki Kameralnej lub z Morawki, na drugi Kotarz z Brennej. Obie góry znajdują się w Beskidach – jedna po czeskiej, druga po polskiej stronie. Dwoje redaktorów „Głosu” wybrało się w niedzielę na Kotarze, aby porównać ruch turystyczny na szlakach w okresie epidemii i przygotować reportaż dla czytelników „Głosu”. Zamieścimy go w jednym z następnych numerów.
Z Ligotki Kameralnej, z rozdroża na Odnodze, prowadzi do schroniska na Kotarzu trzykilometrowa trasa po niebieskim szlaku. Najpierw trzeba iść stromo w górę przez las, potem szeroką, już bardziej płaską leśną drogą do chaty.
Na polanie przy schronisku ludzi było całkiem sporo. Ale każda grupka mogła znaleźć dla siebie ustronne miejsce. Widać było zarówno turystów pieszych, jak i rowerzystów. Na łonie natury nie obowiązują już w Czechach maseczki ochronne i faktycznie większość osób ich nie miała. Niektórzy trzymali je „w pogotowiu” i zakładali, kiedy zbliżali się do innych.
W schronisku można było kupić napoje z okienka, o posiłkach nie było mowy. Ale turyści liczyli się z tym, nikt nie wyglądał na zaskoczonego.
Pan Paweł z Wielopola odpoczywał na pniu.
– Wybrałem się na Kotarz po pięćdziesięciu latach. Długo to planowałem, ale wciąż nie było czasu. A teraz nareszcie jest – powiedział redaktorce „Głosu”. Zdradził, że jako młody chłopak wyjeżdżał na górę na motocyklu (wówczas było to dozwolone) i zbierał borówki.