Kolejki na granicy oraz towarzyszące im obawy przed kontrolą celną i paszportową to przeszłość, która w warunkach naszego kraju i jego najbliższych sąsiadów z roku na rok staje się coraz bardziej odległa i mglista. Dziś przekroczenie granicy z Polską czy Słowacją nie budzi żadnych emocji. Same zaś przejścia graniczne zmieniły się nie do poznania – w centra handlowe, biura lub puste pola.
Jak wygląda życie na granicy w dziesięć lat po wejściu Czech, Polski i Słowacji do strefy Schengen, to temat mojego reportażu. Podróż rozpocznę od przejścia granicznego między Republiką Czeską i Słowacką w Mostach-Świerczynowcu, następnie odwiedzę przejście słowacko-polskie w Skalitem-Zwardoniu, zaś to najbliższe, czesko-polskie w Kocobędzu-Boguszowicach, zostawię na koniec moich wojaży.
MOSTY – ŚWIERCZYNOWIEC
Drogę z Czeskiego Cieszyna na Słowację dzięki otwartemu niedawno nowemu odcinkowi między Nieborami i Bystrzycą zaliczam w niespełna pół godziny. Pierwszym powodem, żeby zwolnić, jest znak ograniczenia prędkości przy wjeździe na granicę państwową między RC i Słowacją. Nie ma sprawy, bo i tak chciałam się tutaj zatrzymać.
Parkuję koło dwupiętrowego obiektu dawnej straży granicznej wzniesionego z rozmachem w drugiej połowie lat 90. ub. wieku. Jest zwykły dzień roboczy i tak naprawdę niewiele się tutaj dzieje. Wyruszam na obchód. Drzwi prowadzące do kantora wymiany walut połączonego ze sprzedażą winiet są zamknięte na kłódkę. O tym, że kiedyś kręcił się tutaj interes, świadczą wyblakłe napisy. Teraz kantor mieści się jakieś sto metrów dalej. – Przenieśliśmy się tutaj przed siedmiu laty. Kantor, który był na granicy, prowadził ktoś inny. Ten już jednak nie działa – informuje mnie pani w okienku niewielkiej budki, starając się przekrzyczeć ruch uliczny. Przyznaje, że interes niespecjalnie się kręci. Ale co tu poradzić, skoro w dzisiejszych czasach gotówka potrzebna jest ludziom najwyżej po to, by móc skorzystać z toalety?
Toalety na przejściu granicznym w Świerczynowcu są otwarte non stop. Specyficzny zapach, który unosi się stamtąd, daje jasny sygnał, że akurat tu „sprawę” można załatwić. Próbuję naciskać klamki kolejnych drzwi. Bezskutecznie. – Robi pani zdjęcia? – podchodzi do mnie ochroniarz. Jego obecność przekonuje mnie, że wbrew moim dotychczasowym obserwacjom życie tu jeszcze nie wymarło.
Cały reportaż znajdziecie w sobotnim drukowanym „Głosie Ludu”.