Jevhen Fursov pochodzi z Mariupola w Donbasie. W RC mieszka od 14 lat, odkąd poślubił tutaj żonę. Swoje miasto rodzinne odwiedził po raz ostatni w październiku ub. roku. Teraz stara się pomagać tym, którzy uciekają przed wojną.
– Zamiast koncentrować się na swoich lękach, najlepiej skupić się na pomocy tym, którzy stoją w obliczu rzeczywistego zagrożenia. To najskuteczniejsza psychoterapia – przekonuje pastor Kościoła braterskiego w Suchej Górnej.
Sam wie coś o tym, bo w Mariupolu ma rodziców i dwie siostry. Ostatnią wiadomość od jednej z nich otrzymał ub. niedzieli. Od znajomych dowiedział się, że w oblężonym przez wojska rosyjskie mieście nie ma połączenia telefonicznego ani prądu. To, jego zdaniem, tłumaczy ich milczenie.
– Najgorsze jest to, że ludziom, których znam, nie mogę pomóc. W środę przez Messenger dzwonił do mnie kolega, który dzień wcześniej wyjechał z Mariupola. W ciągu jednej doby przejechał zaledwie 200 kilometrów do Zaporoża. Zaraz po opuszczeniu rodzinnego miasta zatrzymał ich rosyjski patrol. Sprawdzali dokumenty, pozabierali im karty SIM do telefonów i strzelali do przejeżdżających samochodów. Kiedy rozmawiał ze mną był kompletnie zestresowany, Do tej pory jest w drodze. Możliwe, że jutro uda mu się dotrzeć do granicy – relacjonował.
Sam kilka dni temu powrócił z granicy słowacko-ukraińskiej. Zawoził tam pomoc materialną, którą zebrali członkowie zboru i wielu innych ludzi. – Samochód dostawczy mieliśmy kompletnie załadowany karimatami, śpiworami i żywnością. Ludzie po przekroczeniu granicy są całkowicie wycieńczeni długą drogą i czekaniem. Potrzebują wreszcie się przespać, zregenerować siły przed dalszą podróżą. Dlatego te śpiwory i karimaty – wyjaśnia.
W poniedziałek powiezie ich kolejną dostawę na granicę węgiersko-ukraińską. Tam pomoc jest bardzo potrzebna.
Więcej na ukraiński temat napiszemy w wywiadzie z Jevhenem Fursovem we wtorkowym wydaniu „Głosu”.