Jednym z tematów, które pojawiły się w kampanii przed wyborami prezydenta Republiki Czeskiej, była wspólna europejska waluta i szanse na jej przyjęcie.
Kandydat na prezydenta Jiří Drahoš twierdził, że nie próbowałby forsować euro wbrew woli obywateli, dodawał jednak, że jego przyjęcie w przyszłości uplasowałoby republikę w gronie państw, które podejmują w Unii Europejskiej najważniejsze decyzje. Także staro-nowy prezydent Miloš Zeman opowiadał się za przyjęciem euro, ale pod pewnymi, dokładnie określonymi warunkami. Mówił, że obawy ludzi przed europejską walutą są irracjonalne, wprowadzenie euro w żaden sposób nie zaszkodziłoby czeskiej suwerenności. W trakcie ubiegłorocznego Forum na praskim Žofinie stwierdził wręcz, że RC praktycznie jest gotowa na euro już od prawie dziesięciu lat, w pełni realizuje bowiem kryteria z Maastricht. Bariera jest wyłącznie – jego zdaniem – w mentalności ludzi. Na Słowacji, gdzie euro zostało wprowadzone bez referendum, dziś popiera je większość obywateli.
Stosunek do wspólnej waluty jest w Europie obecnie lepszy, aniżeli bezpośrednio po kryzysie gospodarczo-finansowym z lat 2008 – 2010, który przeniósł się na Stary Kontynent ze Stanów Zjednoczonych. Niedopasowanie polityki pieniężnej w strefie euro do zmieniających się warunków na rynkach finansowych okazało się wtedy o wiele poważniejsze, aniżeli spodziewano się wcześniej. Problemy się nawarstwiały, dając się we znaki sporej części społeczeństw. Kryzys bankowy rychło przerodził się w kryzys finansów publicznych, to zaś wpłynęło na negatywny stosunek do wspólnej waluty. Obecnie te nastroje w dużym stopniu są już przeszłością. Konjunktura sprawia, że także zaufanie do euro z roku na rok rośnie. Wspólnej waluty używa dziś ok. 338,6 mln ludzi.
Kto za, kto przeciw...
Czy i kiedy Republika Czeska znajdzie się w strefie euro, na razie jednak nie wiadomo. Ludowcy, TOP 09, Piraci są raczej za. Podobnie jak socjaldemokraci. Ruch ANO, ale także SPD Tomio Okamury, komuniści czy ODS nie życzą sobie wspólnej europejskiej waluty. Zwykli obywatele, wyborcy, do strefy euro przystępować raczej nie chcą. Przed trzema laty za wprowadzeniem euro opowiadało się zaledwie 29 proc. obywateli, 70 proc. było temu przeciwnych. 1 proc. nie miał zdania na ten temat. Obecnie stosunek zwolenników i przeciwników euro przedstawia się mniej więcej tak samo. Niechętnie na ewentualną wspólną walutę spogląda też większość Szwedów oraz Polaków (wg badań z ub. roku ok. 72 proc.). W 2003 roku prawie 56 proc. Szwedów zagłosowało na „nie” w sprawie przyjęcia euro. Wyniki wykazały istotne zróżnicowanie geograficzne, w hrabstwach Sztokholm i Skania większość obywateli zagłosowała bowiem na „tak”. Pomimo to, że w Szwecji referenda nie są wiążące, rząd postanowił wtedy uszanować ten wynik i wolę większości obywateli i odłożyć przyjęcie wspólnej waluty na czas nieokreślony. Głosowanie w sprawie euro odbyło się też w Danii. W referendum z 1992 roku Duńczycy zadecydowali o wyłączeniu swego kraju spod niektórych postanowień Traktatu z Maastricht, w tym dotyczących obronności, unii walutowej, wymiaru sprawiedliwości i spraw wewnętrznych oraz unijnego obywatelstwa. Rezygnację z euro Duńczycy potwierdzili w kolejnym referendum w 2000 roku. Dodajmy, że niechęć do euro nie jest jednak powszechna. I tak najwięcej entuzjazmu widać u Rumunów (64 proc. „za”), Węgrów (57 proc.), Chorwatów (52 proc.) i Bułgarów (50 proc).
Pomysł nie jest nowy
Warto przypomnieć, że wspólną europejską walutę planowano już w latach 60. ubiegłego wieku. Założenia udało się zrealizować w 1999 roku. Euro jako obowiązująca waluta weszło do obiegu 1 stycznia 2002 roku. Do eurolandu należy obecnie 19 krajów. Dziewięć państw Unii Europejskiej do dziś nie ma jednak wspólnej waluty. Wśród nich wspomniana wyżej Dania, która wynegocjowała sobie prawo pozostania poza strefą euro. Podobnie zresztą zrobiła Wielka Brytania przygotowująca się obecnie do wyjścia z Unii. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej, wchodząc do Unii, zobowiązały się natomiast, że przyjmą euro w stosownym czasie, bez określania konkretnych terminów.
Spośród europejskich krajów nieczłonkowskich wspólną walutę stosują też Monako, San Marino, Watykan, Andora. Z euro, ale bez stosownej umowy, korzystają Czarnogóra i Kosowo.
Nic na siłę
W ubiegłym roku finansowe rynki zelektryzowała wiadomość, którą przyniósł niemiecki „Frankfurter Algemeine Zeitung”. Napisał on, że Komisja Europejska zamierza do 2025 roku wprowadzić wspólną walutę euro we wszystkich krajach unijnych. Bruksela szybko zdementowała tę sensację, nazywając ją nieporozumieniem. Unijni urzędnicy twierdzą wręcz, że Bruksela nie może zmuszać krajów do przyjęcia euro, ani też wyznaczać żadnych konkretnych terminów. Może jedynie wywierać presję i zachęcać do dyskusji, ale to wszystko. Poszczególne państwa same zadecydują, kiedy znajdą się w eurolandzie. Podejmowanie decyzji nie jest łatwe. Zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy wspólnej waluty mają bowiem pod dostatkiem argumentów.
„Za” przemawia głównie to, że państwo przystępujące do strefy euro włącza się głębiej w struktury gospodarcze Unii Europejskiej. Jest ważnym uczestnikiem Jednolitego Rynku Europejskiego oraz jego procesów decyzyjnych. Unia Walutowa jest zaliczana do największych potęg gospodarczych współczesnego świata. Euro stało się z biegiem lat, obok dolara amerykańskiego, ważną walutą w transakcjach międzynarodowych. Wspólna waluta ułatwia ludziom podróżowanie, eliminuje bowiem koszty wymiany walut. Przyczynia się do poprawy konkurencyjności krajów UE w skali międzynarodowej. Ułatwia płatności i prowadzenie biznesu, a także zakupy internetowe w ramach Unii. Przeciwnicy euro podkreślają zaś przede wszystkim to, że, przyjmując wspólną walutę, kraj decyduje się na przekazanie całej polityki monetarnej Europejskiemu Bankowi Centralnemu. W przypadku zdrowej gospodarki nie stanowi to problemu, jeżeli jednak gospodarka znajdzie się w kłopotach, brak własnej polityki monetarnej może utrudniać jej stabilizację. Przykładem może być chociażby Grecja.
(h)