„Gorolski Święto”. Magiczny powrót do przeszłości | 06.08.2025
Nie mam pojęcia, czy Polacy mieszkający na Zaolziu
dumni są ze swojego „Gorolskigo Święta”, ale z całą pewnością dumni być powinni.
Dla osoby, która – jak niżej podpisany – Tydzień Kultury Beskidzkiej obserwuje od
wielu lat i zna tę imprezę od podszewki, trzydniowe święto w Jabłonkowie jest
wzorcowym przykładem dbałości o tradycję, ale też znakomicie wpisuje się w
nowoczesne trendy organizacji imprez.
Ten tekst przeczytasz za 5 min. 15 s
Uśmiechnięte „Gorolski Święto”. Fot. Norbert Dąbkowski
Zazwyczaj większość czasu Tygodnia Kultury
Beskidzkiej spędzałem w Żywcu, przyglądając się z najbliższej odległości
trudowi organizacyjnemu, jaki wkładany jest w to, by publiczność otrzymała
piękny obrazek – wspaniałe występy, kolorowe stroje, żywiołowy taniec, szacunek
do tradycji i zwyczajów. To co dzieje się na scenie to jedno, a wielomiesięczny
trud przygotowań, o którym wiedzą praktycznie tylko organizatorzy tego typu
wydarzeń, to drugie. Pomimo wielu starań, i tak nie zawsze wszystko się udaje.
***
W Jabłonkowie można od razu wyczuć odmienność. Tu
jakby czas zatrzymał się w miejscu! I… to jest najwspanialsze. Kiedy przyjeżdża
się do tej urokliwej miejscowości, do Lasku Miejskiego i widzi się ten piękny
drewniany amfiteatr, choć formalnie nie jest to amfiteatr, tylko zadaszona
drewniana scena, która z pewnością stoi tam od kilkudziesięciu lat; kiedy widzi
się te drewniane ławki rozłożone w parku, to z sentymentem wraca się do
dzieciństwa. Tak wyglądały Tygodnie Kultury Beskidzkiej, które pamiętam ze swej
najstarszej pamięci, czyli sprzed ponad 40 lat, kiedy jeszcze wydarzenia
Tygodnia Kultury Beskidzkiej odbywały się w żywieckim parku. I też rozkładano
tam drewniane ławki. Samo miejsce przyciąga klimatem. Nie przerażają mnie, i
myślę, że wielu innych opłaty za wejście, które ze wszystkich ośmiu scen (pięciu
głównych i trzech towarzyszących) Tygodnia Kultury Beskidzkiej ostały się tylko
w Jabłonkowie. Kiedy bowiem pisarz chce mi wręczyć za darmo swoją książkę
prawie zawsze (nie pamiętam czy kiedykolwiek zrobiłem inaczej, ale na wszelki
wypadek wolę się ubezpieczyć, by żaden z autorów nie zarzucił mi, że kłamię)
sprawdzam, ile kosztuje dane wydawnictwo na tylnej stronie, i wyciągam z
portfela tę albo trochę wyższą kwotę. Uważam bowiem, że autorowi za jego pracę
należy się wynagrodzenie. Co innego, gdy na organizację wydarzenia składamy się
wszyscy, jako podatnicy, co innego kiedy całością organizacji zajmują się
fundacje lub organizacje, w tym przypadku Polski Związek Kulturalno-Oświatowy,
a precyzując jego Miejscowe Koło w Jabłonkowie. Płacąc za wejście mam poczucie,
że choć w minimalnym stopniu wspieram Polaków w Czechach, bo to krzewienie
polskości to nie jest tylko „Gorolski Święto”, to jest codzienność. A „Gorolski
Święto” to przecież prekursor naszego Tygodnia Kultury Beskidzkiej. To Polacy na
Zaolziu jako pierwsi zaczęli krzewić góralszczyznę, mieć szacunek dla
góralskiej tradycji, śpiewów, muzyki, tańców.
***
W tym roku w Jabłonkowie pojawiłem się dwa razy. Po
raz pierwszy w piątek. Wszystko dopiero nabierało rozpędu. Już grała muzyka,
już kręcili się ludzie i kręciła się karuzela bardzo rozsądnie ulokowana poza
głównym obiektem, ale jednocześnie w takiej bliskości, która pozwalała
najmłodszym cieszyć się z atrakcji, jakie funduje lunapark. A w środku wejście
w ten cudowny dawny świat. Świat, gdzie prócz drewnianej sceny i ławek, są też
budki (również drewniane) kół Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego z różnych
miejscowości, których mieszkając niespełna godzinę drogi stąd nie znałem i z
prawdziwą radością poznawałem. Wraz z rodziną byłem również w niedzielę. To co
szczególnie cieszyło to fakt, że mimo paskudnej pogody, mimo ulewnego deszczu
nie brakowało chętnych do oglądania występów i odwiedzania stoisk handlowych. Świetne
jest też to, że organizatorzy wiedzą, że warto zainteresować uczestników nie
tylko samym folklorem, ale przygotować różnoraką ofertę – spotkanie autorskie czy warsztaty dla dzieci to naprawdę dobry pomysł! Miło było spotkać w
Jabłonkowie… wielu ludzi z Żywca, ludzi na co dzień związanych z folklorem, ale
nie tylko. Jabłonków odwiedziła też spora grupa znajomych dziennikarzy.
Przesympatyczne spotkanie z redaktorem Tomaszem Wolffem, z którym znamy się
okrągłe ćwierć wieku, stało się inspiracją do napisania niniejszego tekstu.
***
A z czym kojarzy mi się Jabłonków i „Gorolski
Święto”? Oczywiście z niepowtarzalnym klimatem, ale też ze znakomitym
jedzeniem, które można kupić w rozsądnych cenach. Wspaniałe „placki z blaszi”
(ze szpyrkami, ze śmietaną albo i ze wszystkim), różnorakie trunki które
kusiły, ale których jako kierowca nie miałem przyjemności spróbować, pajdy
chleba ze smalcem i ogórkiem, gulasze, dziczyzna, no i oczywiście słodkości.
Dla każdego coś miłego!
***
I na koniec najważniejsze! Co stanowi największą
siłę tego czasu w Jabłonkowie? Uśmiechnięci, serdeczni, roześmiani ludzie. Gdy
nagrywałem krótką rolkę, nie mając żadnego medialnego oznakowania, a ludzie
których tam uwieczniłem byli uśmiechnięci, wyluzowani, pokazujący kciuk w górę.
Do takich miejsc chce się wracać! I je polecać! Ja będę robił to z całą
pewnością!
Mariusz Hujdus
Autor jest dziennikarzem, w latach 2007-2024
pełnił funkcję rzecznika prasowego Tygodnia Kultury Beskidzkiej w Żywcu.