Nie będzie dzisiaj o książce Johna Steinbecka „Myszy i ludzie”, którą skądinąd do przeczytania polecam. Będzie o zachowaniu zwierząt i ludzi – o podobieństwach i różnicach, ale jednak bardziej – zdaniem niektórych badaczy – o podobieństwach. Przy czym myszy nie są tu zupełnie przypadkowym przykładem.
Zacznijmy jednak od początku, to jest od starożytności – słynne bajki Ezopa, w których zwierzęta grały ludzkie typy i przywary, znalazły w kolejnych wiekach zastanawiająco wielu naśladowców. I to nie tylko wśród bajkopisarzy – chyba że „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella uznamy za czarną bajkę. Wybitny filozof Izaiah Berlin napisał swój esej „Jeż i lis” odwołując się w tytule do wersu greckiego poety Archilocha: „Lis wie wiele rzeczy, ale jeż jedną niemałą” – jak się okazuje w tym sensie można podzielić wielkich europejskich myślicieli na lisy i jeże. Słynny autor „Pamiętników” z czasów panowania Ludwika XIV książę Saint-Simon miał upodobanie w porównywaniu ludzi do zwierząt: „Le Tellier był (…) wedle Saint-Simona, »krogulcem doskonałym«. Kardynał Dubois też, ale »z miną kuny«, albo też »wnętrzem łasiczki«, co nie przeszkadzało mu być »jadowitym wężem«, którego rodzące się pretensje upodabniały do »nowo narodzonego kurczęcia« (...) Cały zwierzyniec dla jednego człowieka. Saint Simon przemienia swoje postacie w zwierzęta” (Jose Cabanis, „Ten wspaniały Saint-Simon”.Warszawa 1978, s. 38). Podobnie, często przeze mnie przywoływany Kisiel „(w)szystkich porównywał do zwierząt. Narysował kiedyś różne zwierzęta i ponadawał im nazwiska przyjaciół. Był osioł, baran, zając. Mnie nazwał lisem” (wypowiedź wieloletniego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, Jerzego Turowicza).
Dobra, wróćmy teraz do myszy. Idzie o eksperyment Calhouna. Może nie jest on tak znany, jak eksperymenty Miligrama czy Zimbardo; na podstawie tego ostatniego nakręcono wszak nawet film „Eksperyment więzienny”, jego producenci czy reżyser Kyle Patrick Alvarez mogli nawet sądzić, że tworzą film „oparty na faktach”. Ostatnio, zdaje się, że pojawiają się co do takiej „faktograficznej” kwalifikacji niejakie wątpliwości, ale zostawmy. Założenia eksperymentu Calhouna były proste. Oto populacji myszy zapewniono nieograniczony dostęp do potrzebnych im do przeżycia dóbr – wyżywienia, wody itp. Eksperymentalny świat Calhouna pozbawiony został zagrażających myszom drapieżników, myszy miały również zapewnioną opiekę medyczną. Jedynym ograniczeniem była przestrzeń życiowa – była nią klatka, która pomieścić mogła niecałe cztery tysiące osobników. Wydawałoby się, że dla populacji ośmiu osobników, a tyle liczyła ona na starcie eksperymentu, sytuacja taka jest wymarzona. I pewnie w jakiś sposób nie tylko mogła się taka wydawać, ale taka po prostu była. Tyle, że liczebność myszy zaczęła się, co naturalne, zwiększać – pojawiło się nowe pokolenie, a potem następne. Nie będę zanudzał Państwa szczegółami eksperymentu Calhouna – takimi jak choćby te, że w kolejnej fazie eksperymentu mysie osobniki o wyższej pozycji społecznej miały więcej potomstwa niż słabsze. Ciekawych odsyłam do szczegółowych opisów badania. Dodam może tylko, że w kolejnych etapach eksperymentu pojawiają się zachowania, które zdają się budzić większe zdziwienie – jak zanik umiejętności obrony własnego terytorium wśród samców i zanik instynktu macierzyńskiego. Po okresie przystosowywania się do idealnych warunków i gwałtownego rozwoju, nastąpił okres stagnacji i – na koniec – wymierania myszy. Tak, wymierania, bo populacja całkowicie utraciła zdolność reprodukcji – przestano dbać o własne terytorium i o potomstwo. Jedyne kwestie, które zajmowały wymierającą mysią populację to zaspokajanie potrzeb naturalnych i… dbanie o aparycję. Coś co zaczynało się jako raj, zamieniło się w finale w nekropolię. Dlaczego tak się stało? Calhoun przekonuje, że życie „bez śmierci” (maksymalnie ograniczonej naturalnej śmiertelności), w warunkach niewielkiej przestrzeni życiowej prowadzi do nadmiernego zagęszczenia osobników, a wtedy bezwzględność walk o wyższy status społeczny w populacji staje się czymś naturalnym Tyle że cierpi na tym organizacja społeczna, zawaliły się normy społeczne, zakłócone zostały procesy socjalizacji młodych, skoncentrowanych na sobie niezdolnych do prokreacji i wychowania potomstwa. Wszystko to razem stanowiło kolejne kroki do unicestwienia.
Z mocnymi eksperymentami w naukach społecznych jest dzisiaj – zdaje się – raczej krucho. Względy etyczne i inne stoją na przeszkodzie takim eksperymentom, które naruszałyby ludzką godność. Nie oznacza to jednak, że nie znamy z historii sytuacji, które „przeczytać” można właśnie jako eksperyment. Wspomniałem na początku o słynnych „Pamiętnikach” Saint-Simona. We „Wstępie” do polskiego wydania fragmentów tego dzieła Aleksander Bocheński pisał: „Dla filozofów, zastanawiających się nad przyszłością człowieka, także nie brak materiału na tych 10 tysiącach stron. Człowiek zbliża się do epoki, kiedy niepotrzebnymi staną się w jego duszy i ciele wszystkie motory zapewniające konieczne do życia kalorie i bezpieczeństwo. Jak natura ludzka działać będzie w epoce szczytowej mechanizacji? Cennym, choć jednostronnym przyczynkiem do tego problemu może być film nieskończenie szczegółowy z życia całej szerokiej grupy ludzi pozbawionej od urodzenia do śmierci nie tylko konieczności, ale i możności jakiejkolwiek pracy i zajęcia poza miłostkami i tym co ludzkość nazywa zabawą”.
Saint-Simon opisywał dwór Ludwika XIV, dynastię Burbonów niemal u szczytu potęgi. A przecież można uznać, że w tym opisie jest już zapowiedź rewolucji i upadku monarchii. Ponoć lektura dzieła Saint-Simona, obraz „klasy próżniaczej” tam przedstawiony, miały przyczynić się do rewolucyjnego wybuchu 1789. Nawet jeśli to tylko domysły, to warto czytać dzisiaj „Pamiętniki”. Lektura, to prawda, niełatwa, ale poznawczo – intrygująca.