Pre-teksty i kon-teksty Łęckiego: Falstart? | 24.05.2024
Falstart
kojarzy się zwykle z zawodami lekkoatletycznymi, najczęściej pewnie z biegiem sprinterskim,
w którym o wygranej decydują ułamki sekundy. Warto wówczas nie przegapić
chwili, w której rozlega się strzał startera. Inaczej – przegrana. Tyle, że
niektórzy zrywają się z bloków, zanim starter naciśnie spust. No i wtedy
właśnie ma miejsce falstart.
Ten tekst przeczytasz za 6 min. 45 s
Robert Lewandowski w barwach Barcelony. Fot. X
Ale słowo falstart oznacza też – według „Słownika języka
polskiego” – „rozpoczęcie przedsięwzięcia w nieodpowiednim czasie”. Otóż
określenie „nieodpowiedni czas” wydaje się w tym przypadku wprowadzać w błąd.
Idzie bowiem nie tyle o jakikolwiek „nieodpowiedni czas”, co o to, że decyzję
czy działanie podjęto po prostu „za szybko”. Coś zrobiliśmy, ale gdyby znany
był nam ciąg dalszy, to na pewno uznalibyśmy swój pośpiech za błąd. Zdarza się to nawet felietonistom.
***
W początkach inwazji Rosji na Ukrainę uwagę opinii
publicznej przykuła odwaga i determinacja ukraińskich obrońców „Wyspy węży”. Na
żądanie kapitulacji odpowiedzieli kozacko: „Russkij wojennyj korabl, idi na
chuj”. Zapłacili za to życiem. Tak się przynajmniej przez jakiś czas wydawało. I
w tym „jakimś czasie” powstało wiele tekstów sławiących bezprzykładną odwagę i
determinację obrońców skrawka ukraińskiej ziemi. Sam napisałem wówczas dla
„Głosu” felieton o ukraińskich Termopilach, w których to Termopilach (greckich)
– przypominam – garstka Hellenów stawiła czoła potężnej armii perskiego króla
Kserksesa. Po zdradzie pozostali na polu bitwy, najdzielniejsi z Greków, Spartanie
wiedzieli, że nie utrzymają pozycji, ba, wiedzieli, że za kontynuację walki
zapłacą śmiercią. Co też się stało –
zabito ich co do jednego. Z obrońcami „Wyspy węży” było inaczej – ci nie zginęli, dostali się do
rosyjskiej niewoli. Może, kiedy mieli
okazję czytać o swoim heroicznym poświęceniu i nierównym boju zakończonym ich śmiercią,
czuli się jak Ordon. Tak, tak ten Ordon
z „Reduty Ordona” Adama Mickiewicza, który miał, zgodnie z literacką wersją zdarzeń,
w obliczu nieuchronnej klęski listopadowych powstańców wysadzić się w
powietrze. Tyle, że – gdy idzie o fakty historyczne – Ordon przeżył. No cóż,
popełniłbym falstart. Przed wysłaniem tekstu do redakcji „Głosu” przeczytałem,
że obrońcy „Wyspy węży” ocaleli – z publikacji felietonu sławiącego ich opłacony
śmiercią heroizm zrezygnowałem.
***
Czy Leszek Orłowski miał mniej szczęścia niż ja? Napisał
felieton „Stop joseluzacji Lewandowskiego” („Piłka Nożna” 7 maja 2024). Ten
felieton lubianego i czytanego przeze mnie autora kiedy czyta się go dzisiaj, wygląda
na typowy falstart. Pisze Orłowski: „Wielcy piłkarze są stworzeni do wielkich
meczów. Podczas wielkich meczów oczy wszystkich
skoncentrowane są na wielkich piłkarzach. O grze wielkich piłkarzy po wielkich
meczach mówi się najwięcej. A na pewno nie zbywa się ich milczeniem. (...)
Tymczasem po dwóch najważniejszych meczach sezonu dla Barcelony o Robercie Lewandowskim było cichutko jak
makiem zasiał”. Te dwa „najważniejsze mecze sezonu” to porażki 1:4 z Paris
Saint Germain (i tym samym odpadnięcie z Ligi Mistrzów) i porażka z Realem 1:3
(po którym praktycznie Barcelona straciła realne szanse na obronę mistrzostwa
Hiszpanii). W tej sytuacji, tak mało komfortowej dla naszego piłkarza, zamartwiał
się Orłowski, że Lewandowskiemu zagraża „joseluzacja”. Co to takiego? Wyjaśnijmy
– Joselu to hiszpański piłkarz, który po grze w kilku średniej klasy klubach
Bundesligi, Premier League i La Liga został wypożyczony z Espanolu do Realu
Madryt. Na marginesie – w tym ostatnim klubie zagrał dawno temu kilka ostatnich
minut w dwu spotkaniach ligi hiszpańskiej, w których strzelił dwie bramki.
Średnia doprawdy świetna. Ale wróćmy do „dzisiaj”. Joselu jest w sezonie
2023/2024 tylko zmiennikiem w Realu, mimo to strzelił w La Liga 9 goli (będąc
zmiennikiem w Lidze Mistrzów ustrzelił 5 bramek). Biadając nad możliwą
„joseluzacją” „Lewego” Orłowski pisze: „Real Madryt gra otóż w tym sezonie bez
środkowego ataku, a gdy pojawia się konieczność, by ktoś wysoki i ogarnięty w
polu karnym rywali się pojawił, to pojawia się
Joselu i robi swoje”. Całe szczęście w finale felietonu może podać
Orłowski przypadek ligowego meczu Barcelony z Valencią, w którym grający jak
zwykle w podstawowym składzie Lewy ustrzelił hat tricka i oddalił w ten sposób
od siebie widmo „jeseluzacji”.
***
No cóż, mecz z Valencią, która jest drużyną ze środka ligowej
tabeli, która nie wywalczy miejsca gwarantującego udział w jakimkolwiek
europejskim pucharze, na pewno nie był dla Barcelony jakimś „wielkim”
spotkaniem. Oczywiście, Barca walczy z Gironą o drugie miejsce w La Liga,
co zagwarantować może sobie udział w lukratywnych
finansowo (bo rozgrywanych w Arabii Saudyjskiej) meczach o superpuchar
Hiszpanii. Problem w tym, że zaraz po triumfie w meczu z Valencią Barcelona
przegrała z Gironą w stylu kompromitującym. To prawda, „Lewy” strzeli gola z
rzutu karnego, ale... wypadł tak jak cała drużyna, słabo.
***
Przypomnijmy Orłowskiego, „Wielcy piłkarze są stworzeni do
wielkich meczów...”. Otóż ostatnio Joselu właśnie rozegrał taki mecz. W
półfinale tegorocznej Ligi Mistrzów w meczu Real – Bayern Monachium wszedł na
boisko w 81. minucie przy stanie 1:0 dla Bayernu, wyniku który promował
monachijczyków. Pierwszego gola strzelił w 88. minucie, drugiego w 91.
Królewscy z Madrytu awansowali dzięki temu do finału Champions League. Orłowski
pisał pewnie swój felieton przed meczem Realu z Bayernem stąd „joseluzacja”
była w nim może nie epitetem, ale z pewnością czymś, co jest zdecydowanie poniżej
klasy Lewandowskiego. Może jednak warto zapytać nieco przekornie, kiedy jako
gracz Barcelony Lewandowski swoimi golami odwrócił losy jakiegoś dramatycznego
meczu, meczu, którego stawka byłaby tak wysoka? Sytuacja zatem zdaje się wyglądać tak – dla
statystyk Lewego „joseluzacja” byłaby pewnie niekorzystna. Ale gdzie te wielkie
mecze „Lewego”, do których stworzeni są wielcy gracze? W Lidze Mistrzów ostatni
tak naprawdę wielki mecz zagrał „Lewy” w barwach Borussii Dortmund, kiedy
strzelił 4 gole... Realowi Madryt. Było to w sezonie 2012/2013...
***
Nie wiem, jak to wygląda od strony finansowej, jednak
sportowo najwyraźniej Real zrobił lepszy interes na Joselu niż Barcelona na „Lewym”.
Bo być może dla Barcelony ważniejszy byłby jednak napastnik, który strzeli ważne bramki w
najważniejszych dla klubu meczach? Dla klubu? Przecież Barcelona to nawet „więcej
niż klub”.
Krzysztof Łęcki