Kryminały są dziś
popularne praktycznie w całej Europie. Rekordy popularności biją na przykład w
Skandynawii, gdzie czytelnicy na kolejne powieści czekają z wypiekami na twarzy.
Coś podobnego zaczyna dziać się w Polsce. Czym tłumaczyć fenomen tego gatunku?
Czy może kluczem do jego zrozumienia jest fakt, że zazwyczaj mamy do czynienia
z czymś więcej, niż samą zagadką kryminalną do rozwiązania? Bo przecież pojawia
się cała paleta postaci, które są dość mocno obudowane psychologicznie?
– Może być tak, jak mówisz.
Można powiedzieć, że współcześnie kryminał jest miksem gatunkowym. Znajdziemy w
nim sporo wątków obyczajowych, psychologicznych, ale też odrobinę sensacji czy
thrillera. I to jedna strona medalu. A druga to taka, że my, dorośli,
wychowaliśmy się na bajkach. I jest trochę tak, że kryminał jest bajką dla
dorosłych, zawierającą w sobie dużo pytań, i – co najważniejsze – zagadkę i
tajemnicę. Jako czytelnicy próbujemy wyprzedzić śledczego, typując
potencjalnego sprawcę i rozwiązując kryminalną łamigłówkę.
A poza tym, czytamy powieść,
żeby odkleić się od rzeczywistości, żeby nie myśleć o tym, co nas czeka jutro w
pracy lub żeby uprzyjemnić sobie daleką podróż.
Siłą literatury kryminalnej
jest to, że nie ogranicza się do pytania, kto zabił. Często przedstawia
problemy społeczne. Taka jest na przykład cała literatura skandynawska; mój
ulubiony islandzki pisarz Arnaldur Indriðason w jednej ze swoich opowieści
porusza temat bezdomności. Dla mnie, jako pisarza, zbrodnia jest tylko
pretekstem do opowiedzenia czegoś więcej o współczesnym człowieku i o
społeczeństwie.
Powiedziałeś, że czytasz
sporo kryminałów. Nie boisz się wpadnięcia w pułapkę, że przemycisz treści,
wątki, którym ktoś nadał już literacki kształt?
– Współcześnie mamy do
czynienia z ogromnym bogactwem na rynku książki, dlatego nie da się uniknąć
porównań. Ostatnio śmialiśmy się z Wojtkiem Chmielarzem, bo zupełnie
niezależnie wydaliśmy w tym samym czasie powieści (u mnie jest to „Żałobnica”,
u Wojtka „Wyrwa”) o podobnym temacie, z podobnym punktem wyjścia. Czas wydania
był zbliżony, dlatego nie mogliśmy ściągnąć od siebie tematyki opowieści: jest
wypadek, wdowa lub wdowiec musi poradzić sobie ze stratą najbliższej osoby i
zaczyna się grzebanie w przeszłości. Takie sytuacje na rynku książki mają prawo
się wydarzyć.
W ogóle odnoszę wrażenie, że
w literaturze kryminalnej było już chyba wszystko. A to, co my robimy, jest
próbą opowiedzenia na nowo tych samych historii. Ale przecież podobnie jest z
serialami. Nie ma chyba takich, które wniosłyby do tej opowieści coś zupełnie
nowego… Może są inaczej nakręcone, bardziej nowocześnie, mają ciekawszych
bohaterów, ale co do zasady, co do samej zbrodni, jest to to samo. W tym roku na rynku ukazała
się moja powieść „Rumor”. Nie ukrywam, że bardzo dużą inspiracją podczas
pisania były w jakimś stopniu książki amerykańskiego pisarza S.A. Cosby’ego.
Jak dla mnie, to jedno z objawień literatury, coś na kształt serialowych „True
Detecitve” czy „Mare z Easttown”. Mówią o prostych sprawach pięknym językiem.
Nie powinniśmy się biczować, że czytamy za mało.
Bo to powieści jest za dużo. Za dużo jest seriali, filmów. Wszystkiego jest za
dużo.
A groźba plagiatu?
– Nie, powtórzę raz jeszcze –
tutaj chodzi wyłącznie o inspirację. Czytając niejedną książkę, i pewnie inni
pisarze mają podobnie, zastanawiam się, jak ja bym to napisał, co zmieniłbym w
podejściu do tematu. Weźmy warsztaty: kiedy określimy sobie wspólnie bohatera i
zbrodnię, i każemy wszystkim, dajmy na to, pięciu uczestnikom napisać taką
powieść, powstanie pięć różnych książek.
To zaledwie fragment niezwykle bogatego literackiego portfolio autora. Fot. Robertmalecki.pl
Na koniec pozwól na
osobisty wtręt. Nie od dziś Polska zmaga się z problemem czytelnictwa.
Przeczytanie jednej książki w roku deklaruje mniej niż 50 procent naszych
rodaków. A ja przekroczyłem od stycznia 40 książek i mam kaca moralnego, że to
wciąż za mało. Co roku, dochodząc do pięćdziesięciu pozycji, mam podobnie. Dlatego
chciałem zapytać: czy to trzeba leczyć?
– (Śmiech). Nie powinniśmy
się biczować, że czytamy za mało. Bo to powieści jest za dużo. Za dużo jest
seriali, filmów. Wszystkiego jest za dużo. Nie damy rady przeczytać wszystkich
książek czy obejrzeć wszystkich seriali, bo – umówmy się – nie ma to
najmniejszego sensu. Wiesz, ile rocznie ukazuje się kryminałów w Polsce?
Nawet nie próbuję
strzelać…
– Ponad 600.
Mamy własny kompas, który
musi nas prowadzić: albo jakaś książka nam się podoba, porwie nas, przeniesie w
inny świat, będziemy o niej myśleć w czasie innych zajęć, albo nie.
Polskich i zagranicznych
autorów?
– Tylko polskich. Przecież
nikt tego nie przeczyta. Gdyby ktoś chciał zrobić dziś socjologiczne lub
filologiczne badania na temat tego, co się dzieje w polskim kryminale, z góry skazany
jest na porażkę.
Nie da się przeczytać 600
książek w roku…
– Nie da się i nie warto. Na
pewno większość tych książek jest zwyczajnie słabych, trochę jest przeciętnych,
i znacząco mniej znakomitych. Pytanie tylko, jak wyłowić te najciekawsze
pozycje.
No właśnie, jak to robić?
– Ja sam już dawno przestałem
czytać do końca książki, które mi się nie podobają. Dziś już się nie męczę. Podobnie
jest z serialami. Jak nie wciąga i podczas oglądania zaczynamy przeglądać
Facebooka czy Instagrama, to od razu kończmy. Szkoda czasu.
Twoja rada brzmi zatem:
przy zalewie książek czytajmy tylko te, które nas wciągają?
– Tak, bo istotą jest czytanie dobrych książek.
Mamy własny kompas, który musi nas prowadzić: albo jakaś książka nam się
podoba, porwie nas, przeniesie w inny świat, będziemy o niej myśleć w czasie
innych zajęć, albo nie.