środa, 20 sierpnia 2025
Imieniny: PL: Bernarda, Sabiny, Samuela| CZ: Bernard
Glos Live
/
Nahoru

Cykliczne przyjaźnie w Lasku Miejskim | 01.08.2015

Pierwszy raz był niepewny. Nieświadomy tego gdzie jestem, po prostu chłonąłem smaki i muzykę. Za drugim razem było lepiej – coraz więcej znajomych odczuć i euforia. Trzeci raz był najlepszy – wsiąknąłem i uzależniłem się. „Gorol” jest jak narkotyk, także dla tych którzy na Zaolziu nie mieszkają.

Ten tekst przeczytasz za 2 min. 30 s

 

 

Już kilka lat temu słyszałem, że istnieje coś takiego, głównie przy okazji wiślańskiego Tygodnia Kultury Beskidzkiej. Późnej dochodziły mnie słuchy, że to impreza ważna, bo w pewnym sensie jest manifestacją. W końcu pojechałem. Pamiętam ten pierwszy raz – nie znałem nikogo, siedziałem gdzieś z boku i obserwowałem. Poznałem kilka osób, choć tylko dzięki temu, że udało mi się spotkać znajomych z Ustronia, ale nie był to dla mnie wyjątkowo towarzyski „Gorol”. Czułem się obco, czułem, że nie należę do wspólnoty, że ci ludzie, którzy zgromadzili się w Lasku Miejskim w Jabłonkowie są tam po coś, a ja jestem tylko gościem. Za drugim razem było już lepiej, bo tak się złożyło, że w rok kilku Zaolziaków poznałem, co pozwoliło mi czuć się trochę lepiej i pewniej. Rozpoczęły się zażarte dyskusje o przyszłości Zaolzia, gdzieś na ławeczkach z dala od sceny. Zobaczyłem też, że takich ludzi jak ja jest na „Gorolu” znacznie więcej – takich, którzy przyjeżdżają tu regularnie, chociaż z Zaolzia nie są, takich dla których to święto jest na stałe zaznaczone w kalendarzu, tak jak w ich głowach (a może i sercach) zaznaczone jest Zaolzie. Dlatego już na moim drugim Gorolskim Święcie czułem się dobrze, a kiedy rok później to wszystko się spotęgowało, kiedy zacząłem rozpoznawać znajome twarze, od roku niewidziane, poczułem się jak w domu.

Tak, „Gorol” to niekoniecznie tylko „liczenie Polaków na Zaolziu”. To także liczenie tych, dla których owo Zaolzie jest ważne, choć mieszkają w Polsce, czy to na Śląsku Cieszyńskim, Górnym Śląsku, czy też „gdzieś tam w Polsce”. Przecież są też warszawiacy, a przynajmniej jeden. To ludzie, którzy wsiąkają w imprezę, którzy przynajmniej te kilka dni żyją Zaolziem, jego radościami i problemami. Znajomy kiedyś powiedział mi, że dla mieszkańców Zaolzia Gorolski Święto to jedyna okazja, żeby spotkać starych przyjaciół. Wychodzi na to, że taka sama sytuacja ma miejsce w moim przypadku, z tym, że ja nie jadę spotykać starych kumpli ze szkoły, a ludzi, których poznałem właśnie na „gorylu”. Właśnie przez to jestem spokojny – granica nie grodzi szczelnie i można ją pokonać, trzeba tylko mieć chęci i okazję. I nie folklor jest w tym przypadku ową okazją, przynajmniej dla mnie, tylko te zażarte dyskusje gdzieś na uboczu, ci ludzie, których spotkać można tylko tam.

 Andrzej Drobik



Może Cię zainteresować.