W lawinie danych statystycznych dotyczących koronawirusa, zmian klimatycznych na Ziemi, a ostatnio przedwyborczej bitwy o czeskich emerytów utonęła, a szkoda, jedna ważna i niepokojąca wiadomość. Wraca otóż moda na kasety magnetofonowe.
Kiedy kilka lat temu melomani po raz kolejny odkryli uroki płyty winylowej, w czoło stukali się tylko nieliczni. Potwierdzam, że słuchanie w domowym zaciszu muzyki ulubionego artysty płynącej z czarnego krążka jest przeżyciem z innej galaktyki. Chodzi nie tylko o sam rytuał ostrożnego wyjmowania płyty z opakowania, któremu towarzyszą doznania wzrokowe i węchowe poprzedzające nabożne wprowadzenie gramofonu w ruch. Nie trzeba być nietoperzem, żeby sprawdzić na własne uszy, że utrzymywana w dobrym stanie płyta winylowa po prostu gra inaczej, aniżeli nośnik cyfrowy. Cieplej, z większą dynamiką przestrzenną. Od czasu do czasu zatrzeszczy, ale to inny rodzaj trzeszczenia od tego, który towarzyszy bólowi głowy wywołanemu przez piłę tarczową w ogrodzie sąsiada.
Z kasetami magnetofonowymi jest zupełnie inaczej. Muzyczni hipsterzy będą twierdzili co innego, ale kasety były i będą najgorszymi nośnikami w historii. Ich głośny powrót na scenę wywołał we mnie wspomnienia z młodości, kiedy to w Cieszynie na ulicy Głębokiej z wypiekami na twarzy zaopatrywałem się w „Czaustonie” w kolejne kasety z muzyką Pink Floyd. Na odtwarzaczu marki Aiwa włączaliśmy z bratem „The Dark Side of the Moon” modląc się, żeby cały album dograł do końca bez konieczności użycia... ołówka. Z pewnością wielu z was pamięta, że właśnie zwykły ołówek był ostatnią deską ratunku w przypadku awarii przewijania w magnetofonie. Jeśli zaś doszło do zerwania taśmy, to już nawet ołówek nic nie wskórał. Takie stresy towarzyszyły mi codziennie. Niewyobrażalne dla współczesnego słuchacza posiadającego abonament w jednym z wielu mediów strumieniowych udostępniających muzykę w jakości cyfrowej. Jeśli kasetowy marketing zadziała tak samo, jak w przypadku płyty winylowej, wkrótce doczekamy się też powrotu samochodów ze wbudowanym magnetofonem. Myślę jednak, że konsumenci nie dają sobie wcisnąć retro-kitu.
Janusz Bittmar