Zdaniem Beaty Schönwald: Egzaminacyjna histeria | 11.05.2021
Minął tydzień od egzaminów wstępnych do szkół średnich, a emocje nadal wrą niczym woda w garnku. Aby utrzymać je w temperaturze wrzenia, czeskie portale internetowe serwują czytelnikom kolejne porcje rozgoryczonych wypowiedzi rodziców i (!) dziadków. Zastanawiam się tylko, o co tak naprawdę chodzi w tej całej histerii... Ten tekst przeczytasz za 2 min. 30 s

W sumie rozumiem ich zawód, bo sama uważam, że moje dzieci są mądre, a wnuczka bezdyskusyjnie najmądrzejsza i od 25 lat staram się je jak lwica chronić przed życiowymi kolizjami. Jednak przekonywanie o tym całego narodu daleko wybiega poza moje naturalne instynkty macierzyńskie. Dlatego – przepraszam autorkę za brak empatii – rozbawiła mnie wypowiedź pewnej babci, opublikowana w piątek przez „Seznam Zprávy”. Rozpoczyna się tak: „Wczoraj zdawał egzaminy wstępne do gimnazjum mój wnuk, zaznaczam, że wyjątkowo uzdolniony, jeśli chodzi o matematykę i języki. Po wczorajszym dniu ma mój niezmierny podziw”. W dalszych zdaniach babcia wyjaśnia, że sama, aczkolwiek mury szkolne opuściła przed 60 laty, spróbowała rozwiązać zadania z języka czeskiego, nie miała jednak szansy zmieścić się w czasie. Matematyka, jak przyznała, też była ponad jej siły. Wniosek: jeśli wnuk nie dostanie się do gimnazjum, to nie jego wina, ale wina Cermatu. Nie wiem co prawda, na jakiej podstawie uznała, że obcujący na co dzień z daną problematyką piętnastolatek będzie sobie radzić z poszczególnymi zadaniami równie opornie jak emeryt, ale tego starsza pani nie raczyła wyjaśnić. Pozostałe wypowiedzi miały ten sam wspólny mianownik: oburzenie na Cermat, który przygotował zbyt trudne zadania i „zbija samoocenę młodzieży do poziomu zero”.
Nie zabierałabym głosu w tej sprawie, gdybym nie miała w bliskim pokrewieństwie dziewiątoklasistki, która też była na egzaminach wstępnych i też rozwiązywała te wszystkie karkołomne zadania z matematyki i języka czeskiego. Dziewczynka uczęszcza do polskiej podstawówki i dobrze się uczy. Nic mniej, nic więcej. Z egzaminów wyszła w miarę zadowolona. Z poniedziałkowej matmy, która była trudniejsza od wtorkowej, nie zdążyła co prawda zrobić kompletu przykładów, ale czeski poszedł jej gładko. Uważa, że skoro w ostatecznym rozrachunku bierze się pod uwagę test z lepszym wynikiem, to nie ma powodu, żeby wpadać w depresję, i cierpliwie czeka na werdykt.
Teraz zastanawiam się tylko, o co tak naprawdę chodzi w tej całej histerii. Czy o to, że nie wszystkie dzieci będą miały 100 proc. punktów? I czy to tak trudno zrozumieć, że jeśli egzamin ma określić kolejność na liście osób przyjętych do danej szkoły, to nie może mieć charakteru złotego medalu dla każdego uczestnika?