Pre-teskty i Kon-teksty Łęckiego: „Jakiż artysta ginie!” | 09.05.2025
Przyznam,
że nawet nie bardzo miałem ochotę, by to dokładniej sprawdzić... Ale –
zaryzykuję – na kanwie bardzo niewielu dzieł nagrodzonych literackim Noblem nakręcono
kinowe superprodukcje.
Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
„Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza zekranizowane w 1951 roku. Fot. ARC
I
Nie
wiem, czy za taką można uznać ekranizację „Doktora Żywago” Borysa Pasternaka
(1965, reżyseria David Lean z m.in. Omarem Scharifem, Geraldine Chaplin, Rodem
Steigerem), choć przyniosła jego twórcom kilka statuetek Oscara. A „Quo
Vadis?”? Pomińmy ekranizację z epoki kina niemego (1913, reżyseria Enrico
Guazzioni). Na pewno jednak taką superprodukcją była ekranizacja „Quo Vadis”
Henryka Sienkiewicza z połowy XX wieku. Tak, dzisiaj nie zrobiłaby pewnie na
nikim wrażenia, niemniej wyprodukowana w roku 1951, (z Robertem Taylorem,
Deborah Kerr, Peterem Ustinovem), choć może legitymować się ledwie ośmioma
nominacjami do Oscara, na określenie superprodukcja pewnie zasługuje. Swoją
drogą, kiedy oglądałem ten film, to scena walki na arenie tłuściutkiego Ursusa
z niewielkim byczkiem raz na zawsze przekreśliła moje wyobrażenie mocarnego,
atletycznego Ursusa walczącego z ogromnym turem jaki znałem z pierwszej lektury
dzieła Sienkiewicza. I nie tylko o genialny opis chodziło, także o niezwykłą
ilustrację. Otóż w pierwszej klasie „podstawówki” trafiłem w domu na egzemplarz
„Quo vadis” drukowany jeszcze przed wojną, wydany przez Geberthnera i Wolfa w
Katowicach w roku 1935. Nazwisko autora ilustracji nie zostało podane, ale to
one zrobiły na mnie wówczas niezatarte wrażenie.
II
Kiedy
po raz pierwszy czytałem „Quo vadis”, największe wrażenie zrobił na mnie – co pewnie
nie dziwota – Petroniusz. Tak, pisałem już chyba kiedyś o tym: Petroniusz –
sybaryta z klasą, arystokrata zupełnie pozbawiony ambicji tak w jego mniemaniu
płaskich, jak sprawowanie władzy, prawdziwy arbiter elegancji, który na
propozycję poprowadzenia kursu, na którym wytłumaczyłby szerokiej publiczności jak
jeść bezy, wzruszyłby tylko ramionami, mistrz ciętych ripost i ryzykownych,
ironicznych gier z ludźmi, od których zależało – często i to jak najdosłowniej –
jego życie. To wszystko przemawiało do wyobraźni czytającego książkę chłopca.
Co ciekawe, w polskiej superprodukcji, jaką była ekranizacja „Quo vadis” (2001
reżyseria Jerzego Kawalerowicza) rola Bogusława Lindy grającego Petroniusza,
jako jedna z nielicznych broni się doskonale. Trudno nie podziwiać chłodnego,
zdystansowanego do świata Petroniusza, który z każdej trudnej sytuacji potrafi wyjść
zwycięską voltą. Weźmy choćby oskarżenie, że to on właśnie, Petroniusz, jest odpowiedzialny
za zgon córeczki Nerona i Poppei. Sytuacja wygląda na beznadziejną. Już za
chwilę Neron wyda na Petroniusza wyrok śmierci. Wszyscy odsuwają się od arbitra
elegancji, nikt nie chce być kojarzony z dopiero co zdemaskowanym „zbrodniarzem”.
I oto Petroniusz podbiega do Nerona, zrywa mu chustkę z szyi. Zasłania mu nią
usta. Odbiera głos cesarzowi? Wrogowie arbitra elegancji tryumfują – Petroniusz
sam wydał na siebie wyrok, teraz Neron już nie ma wyjścia - na pewno mu nie
wybaczy. Ale głos ma Petroniusz. I co mówi? „Panie – rzecze Petroniusz z powagą
– spal Rzym, spal świat cały, lecz zachowaj nam swój głos! Cezarze – mówił
dalej ze smutkiem – ponieśliśmy stratę niezmierną, niech nam chociaż ten skarb
pociechy zostanie! Jak reaguje kabotyn i grafoman Neron? Tyś jeden ze
wszystkich o tym pomyślał! – załkał – Ty jeden!”. Petroniusz tryumfuje. Nie
tylko zachowuje życie, ale na nowo zyskuje łaski Nerona.
III
W
innej ekranizacji „Quo Vadis?”, tej z roku 1985, najważniejszą postacią filmu nie
jest arbiter elegancji, Petroniusz, ani romantyczny Winicjusz. Staje się nim
cesarz Neron, grany przez Klausa Marię Brandauera. Już to zdaje się dobrze
odzwierciedlać zmianę nastrojów jaka dokonała się w czasach nam współczesnych. Warto
zwrócić uwagę chociażby na scenę jednego z dialogów, który pojawia się w
filmie, a którego próżno byłoby szukać u Henryka Sienkiewicza:
„Petroniusz
do Poppei (żony Nerona) – Chciałem tylko poznać imię twego boga.
–
Możesz wybierać, wielu z nas jest bogami. Cezar, ty... I może Marek Winicjusz –
odpowiada Poppea, patrząc pożądliwie na przystojnego młodziana.
Neron
– Dosyć. Religie mnie nudzą. Gdyby lud tego źle nie przyjął, rzuciłbym
wszystkich kapłanów lwom i zburzył świątynie. Nie mam boga oprócz siebie”.
IV
Co
nie nudziło Nerona? Sztuka, bycie artystą, frenetyczne oklaski tłumnie
przybyłej na występ publiczności. Cóż w tym dziwnego – zapyta ktoś. Syndrom
„Boskiej Florence” (2016, reżyseria Stephen Frears) pokazuje, że nawet kupione
oklaski klakierów mogą sprawiać przyjemność. Wreszcie skoro „sztuka jest
sztuka” – jak stwierdza Bogusław Linda, kiedy nie gra Petroniusza, ale trepa w
filmie „Kroll”. Oklaski to oklaski. To, co po Neronie pozostało, to jednak nie jego
poezja, to dzieła prześladowanych przez niego ludzi pióra, takich jak Seneka
czy – właśnie – Petroniusz, ludzi których Neron zmusił do popełnienia
samobójstwa. To wszak nie przypadek że przypisywane temu ostatniemu dzieło „Satyricon”
zaadoptował na potrzeby filmu wielki Federico Fellini („Satyricon”, 1969).
V
Podobno
Cyceron na widok dopiero co zawiązującego się triumwiratu (ugoda Pompejusza
Wielkiego i Krassusa, potem dołączył Juliusz Cezar) – już wieszczył koniec
republiki. Jacek Kaczmarski śpiewał o jej nieuniknionym końcu w „Lekcji
historii klasycznej”. Cóż, wielki Juliusz Cezar na pewno chciał dla siebie
dyktatury, być może marzył nawet o czymś jeszcze większym, o panowaniu nad
rzymskim światem. Niemniej – niezależnie od jego planów i marzeń, pisany był mu
najwyraźniej los „ucznia czarnoksiężnika”. Uruchomił procesy i moce, nad
którymi nie był w stanie nikt zapanować. Juliusz Cezar w sterującym ku
skrajnemu zepsuciu obyczajów świecie Tyberiusza, Kaliguli, Klaudiusza i Nerona
czułby się pewnie jak w sennym koszmarze.
VI
A
Neron? „Wśród wielu zanotowanych »ostatnich słów« cesarza znalazł
się okrzyk: »Qualis artifex pereo!
« (»Jakiż artysta ginie wraz ze mną!«). Ta wiara we własne
posłannictwo artystyczne towarzyszyła mu do końca” (Max Cary, Howard Hayes
Scullard, „Dzieje Rzymu”, przeł. Jerzy Schwakopf, T.2, PIW Warszawa 1992, s. 158).
Krzysztof Łęcki