niedziela, 18 maja 2025
Imieniny: PL: Alicji, Edwina, Eryka| CZ: Nataša
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teskty i Kon-teksty Łęckiego: „Jakiż artysta ginie!” | 09.05.2025

Przyznam, że nawet nie bardzo miałem ochotę, by to dokładniej sprawdzić... Ale – zaryzykuję – na kanwie bardzo niewielu dzieł nagrodzonych literackim Noblem nakręcono kinowe superprodukcje.

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
„Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza zekranizowane w 1951 roku. Fot. ARC

I
Nie wiem, czy za taką można uznać ekranizację „Doktora Żywago” Borysa Pasternaka (1965, reżyseria David Lean z m.in. Omarem Scharifem, Geraldine Chaplin, Rodem Steigerem), choć przyniosła jego twórcom kilka statuetek Oscara. A „Quo Vadis?”? Pomińmy ekranizację z epoki kina niemego (1913, reżyseria Enrico Guazzioni). Na pewno jednak taką superprodukcją była ekranizacja „Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza z połowy XX wieku. Tak, dzisiaj nie zrobiłaby pewnie na nikim wrażenia, niemniej wyprodukowana w roku 1951, (z Robertem Taylorem, Deborah Kerr, Peterem Ustinovem), choć może legitymować się ledwie ośmioma nominacjami do Oscara, na określenie superprodukcja pewnie zasługuje. Swoją drogą, kiedy oglądałem ten film, to scena walki na arenie tłuściutkiego Ursusa z niewielkim byczkiem raz na zawsze przekreśliła moje wyobrażenie mocarnego, atletycznego Ursusa walczącego z ogromnym turem jaki znałem z pierwszej lektury dzieła Sienkiewicza. I nie tylko o genialny opis chodziło, także o niezwykłą ilustrację. Otóż w pierwszej klasie „podstawówki” trafiłem w domu na egzemplarz „Quo vadis” drukowany jeszcze przed wojną, wydany przez Geberthnera i Wolfa w Katowicach w roku 1935. Nazwisko autora ilustracji nie zostało podane, ale to one zrobiły na mnie wówczas niezatarte wrażenie.

II
Kiedy po raz pierwszy czytałem „Quo vadis”, największe wrażenie zrobił na mnie – co pewnie nie dziwota – Petroniusz. Tak, pisałem już chyba kiedyś o tym: Petroniusz – sybaryta z klasą, arystokrata zupełnie pozbawiony ambicji tak w jego mniemaniu płaskich, jak sprawowanie władzy, prawdziwy arbiter elegancji, który na propozycję poprowadzenia kursu, na którym wytłumaczyłby szerokiej publiczności jak jeść bezy, wzruszyłby tylko ramionami, mistrz ciętych ripost i ryzykownych, ironicznych gier z ludźmi, od których zależało – często i to jak najdosłowniej – jego życie. To wszystko przemawiało do wyobraźni czytającego książkę chłopca. Co ciekawe, w polskiej superprodukcji, jaką była ekranizacja „Quo vadis” (2001 reżyseria Jerzego Kawalerowicza) rola Bogusława Lindy grającego Petroniusza, jako jedna z nielicznych broni się doskonale. Trudno nie podziwiać chłodnego, zdystansowanego do świata Petroniusza, który z każdej trudnej sytuacji potrafi wyjść zwycięską voltą. Weźmy choćby oskarżenie, że to on właśnie, Petroniusz, jest odpowiedzialny za zgon córeczki Nerona i Poppei. Sytuacja wygląda na beznadziejną. Już za chwilę Neron wyda na Petroniusza wyrok śmierci. Wszyscy odsuwają się od arbitra elegancji, nikt nie chce być kojarzony z dopiero co zdemaskowanym „zbrodniarzem”. I oto Petroniusz podbiega do Nerona, zrywa mu chustkę z szyi. Zasłania mu nią usta. Odbiera głos cesarzowi? Wrogowie arbitra elegancji tryumfują – Petroniusz sam wydał na siebie wyrok, teraz Neron już nie ma wyjścia - na pewno mu nie wybaczy. Ale głos ma Petroniusz. I co mówi? „Panie – rzecze Petroniusz z powagą – spal Rzym, spal świat cały, lecz zachowaj nam swój głos! Cezarze – mówił dalej ze smutkiem – ponieśliśmy stratę niezmierną, niech nam chociaż ten skarb pociechy zostanie! Jak reaguje kabotyn i grafoman Neron? Tyś jeden ze wszystkich o tym pomyślał! – załkał – Ty jeden!”. Petroniusz tryumfuje. Nie tylko zachowuje życie, ale na nowo zyskuje łaski Nerona.

III
W innej ekranizacji „Quo Vadis?”, tej z roku 1985, najważniejszą postacią filmu nie jest arbiter elegancji, Petroniusz, ani romantyczny Winicjusz. Staje się nim cesarz Neron, grany przez Klausa Marię Brandauera. Już to zdaje się dobrze odzwierciedlać zmianę nastrojów jaka dokonała się w czasach nam współczesnych. Warto zwrócić uwagę chociażby na scenę jednego z dialogów, który pojawia się w filmie, a którego próżno byłoby szukać u Henryka Sienkiewicza:
„Petroniusz do Poppei (żony Nerona) – Chciałem tylko poznać imię twego boga.
– Możesz wybierać, wielu z nas jest bogami. Cezar, ty... I może Marek Winicjusz – odpowiada Poppea, patrząc pożądliwie na przystojnego młodziana.
 Neron – Dosyć. Religie mnie nudzą. Gdyby lud tego źle nie przyjął, rzuciłbym wszystkich kapłanów lwom i zburzył świątynie. Nie mam boga oprócz siebie”.

IV
Co nie nudziło Nerona? Sztuka, bycie artystą, frenetyczne oklaski tłumnie przybyłej na występ publiczności. Cóż w tym dziwnego – zapyta ktoś. Syndrom „Boskiej Florence” (2016, reżyseria Stephen Frears) pokazuje, że nawet kupione oklaski klakierów mogą sprawiać przyjemność. Wreszcie skoro „sztuka jest sztuka” – jak stwierdza Bogusław Linda, kiedy nie gra Petroniusza, ale trepa w filmie „Kroll”. Oklaski to oklaski. To, co po Neronie pozostało, to jednak nie jego poezja, to dzieła prześladowanych przez niego ludzi pióra, takich jak Seneka czy – właśnie – Petroniusz, ludzi których Neron zmusił do popełnienia samobójstwa. To wszak nie przypadek że przypisywane temu ostatniemu dzieło „Satyricon” zaadoptował na potrzeby filmu wielki Federico Fellini („Satyricon”, 1969).

V
Podobno Cyceron na widok dopiero co zawiązującego się triumwiratu (ugoda Pompejusza Wielkiego i Krassusa, potem dołączył Juliusz Cezar) – już wieszczył koniec republiki. Jacek Kaczmarski śpiewał o jej nieuniknionym końcu w „Lekcji historii klasycznej”. Cóż, wielki Juliusz Cezar na pewno chciał dla siebie dyktatury, być może marzył nawet o czymś jeszcze większym, o panowaniu nad rzymskim światem. Niemniej – niezależnie od jego planów i marzeń, pisany był mu najwyraźniej los „ucznia czarnoksiężnika”. Uruchomił procesy i moce, nad którymi nie był w stanie nikt zapanować. Juliusz Cezar w sterującym ku skrajnemu zepsuciu obyczajów świecie Tyberiusza, Kaliguli, Klaudiusza i Nerona czułby się pewnie jak w sennym koszmarze.

VI
A Neron? „Wśród wielu zanotowanych »ostatnich słów« cesarza znalazł się okrzyk: »Qualis artifex pereo! « (»Jakiż artysta ginie wraz ze mną!«). Ta wiara we własne posłannictwo artystyczne towarzyszyła mu do końca” (Max Cary, Howard Hayes Scullard, „Dzieje Rzymu”, przeł. Jerzy Schwakopf, T.2, PIW Warszawa 1992, s. 158).
Krzysztof Łęcki



Może Cię zainteresować.