Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: Dzień wielu rewolucji | 10.07.2024
Zbliża się 14 lipca, czyli okrągła (no, prawie okrągła)
rocznica zburzenia Bastylii, we Francji – święto narodowe. Ale 14 lipca to
także Dzień Łapania za Pupę. Jak widać sprawy poważne mogą łączyć się –
przynajmniej od święta – ze sprawami z... całkiem innymi sprawami.
Odłóżmy jednak przynajmniej dzisiaj kwestie „pupy” na bok, postarajmy
się spojrzeć na sprawy naprawdę poważne – poważnie, bądźmy kulturalni, zajmijmy
się Rewolucją Kulturalną. Ta akurat, zupełnie inaczej niż ta Wielka, Francuska,
nie ma rocznicy, początku w jakimś dniu miesiąca roku takiego, a takiego. Niemniej
zaznacza się swoją obecnością w życiu społeczeństw Zachodu już od ponad pół
wieku. Ba, zmienia świat. Amerykański autor, Roger Kimball napisał książkę „Długi
marsz” z podtytułem – jak rewolucja kulturalna z lat 60. zmieniła Amerykę” (Wydawnictwo
Sprawy Polityczne, przeł. Małgorzata Kowalczyk, 2008). Lata sześćdziesiąte to
prawie pół wieku temu, ale tytułowy „długi marsz” ma jeszcze starszą historię.
Oto jeszcze przed II wojną światową włoski komunista Antoni Gramsci postulował,
by obóz postępu, który wtedy nazywał się po prostu obozem komunistycznym,
podjął „długi marsz przez instytucje”. W jego trakcie włoski marksista planował
przejmowanie i przekształcanie szkolnictwa, mediów, ośrodków opiniotwórczych, w
taki sposób by wyplenić z nich chrześcijaństwo, a wtedy „nowy człowiek”,
człowiek przyszłości będzie mógł zostać nareszcie ukształtowany tak, by bez
państwowego przymusu przyjął postępowe postulaty jako swoje.
II
Dla porządku – według Gramsciego miał przyjąć postulaty
postępowe tak jak je wówczas rozumiano, czyli postulaty komunistyczne. Ale w
tym przypadku nie spierajmy się o słowa, jak zwał tak zwał, mniejsza o
nomenklaturę. Z książki Kimballa chciałbym przypomnieć dwa wątki, które dzisiaj
zdawać się mogą aktualne, bo łatwo zauważyć, że i wokół nas trwa od dłuższego
czasu, a nawet nasila się kulturowy konflikt. Pierwszą ze spraw opisuje i
analizuje Kimball na przykładzie Normana Mailera, niezłego pisarza, człowieka,
no powiedzmy, skrajnie nieodpowiedzialnego, kogoś, kto najwyraźniej mylił
produkowane przez siebie słowa z rzeczywistością. Stąd choćby jego uporczywa
obrona zbrodniarza, który po wyjściu z więzienia zabija znowu. I Mailer ponownie
go broni. A może zresztą się mylę, co do intencji pisarza. Może Mailer, gdzieś
w głębi swego najwyraźniej otępiałego rozumu uważał, że przestępstwo jest formą
artystycznego działania? Wszak kiedy sam Mailer znęcał się nad żoną,
amerykański obóz postępu bronił go, uznając, że artyście wolno więcej. I druga
kwestia. Zamyka się ona w przytoczonej przez Kimballa uwadze Alana Ginsberga.
Ów hippisowaty artysta w dyskusji z konserwatywnym komentatorem Normanem
Podhoretzem zapowiedział, że obóz postępu zemści się na znienawidzonym przez
niego tradycyjnym społeczeństwie indoktrynując dzieci. No, żeby takie sposoby,
aż trudno uwierzyć...
III
Niemniej, przypomnijmy, prawdziwą ojczyzną „rewolucji
kulturalnej” były w latach sześćdziesiątych Chiny. Po wielu latach od tamtych
wydarzeń pisał Bronisław Łagowski, pilny obserwator tamtego okresu historii:
„Mao (zbrodniarz nie mniejszy od Pol Pota) uchodził za wielkiego mędrca, jego
poezje były tłumaczone na wszystkie języki zachodnie, komentowane i pogłębiane
za pomocą wymyślnych interpretacji. (...) O łamaniu praw człowieka w Chinach
zaczęto mówić, gdy skończyła się rewolucja kulturalna i towarzyszący jej
aberracyjny terror, który pociągnął za sobą śmierć dwudziestu milionów ludzi”. Tak,
tak, „rewolucja kulturalna” najwyraźniej znacznie brzmi lepiej niż wygląda w
rzeczywistości.
IV
Brzmi także lepiej, niż pokazywana jest w świecie
przedstawionym literatury. Także chińskiej. Do rzeczy. Mój chrześniak, Tomek
Wróblewski, polecił mi książkę chińskiego autora Cixin Liu „Problem trzech
ciał” (przeł. Andrzej Jankowski, Rebis Poznań 2023). Podkreślam to polecenie
młodego człowieka, ponieważ bez niego pewnie bym do tej powieści nie dotarł.
Nie dotarłbym, choć książka chińskiego prozaika zrobiła prawdziwą, światową
karierę, nagrodzona została prestiżową nagrodą Hugo; polskie wydanie zdobi „polecanka”
byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy. Otóż choć powieść Liu
przynależy do gatunku literatury science fiction, to rozpoczyna się od realistycznych
scen z przebiegu chińskiej wersji „rewolucji kulturalnej” roku 1967. Oto grupy młodych
chińskich aktywistów – studentów, studentki, ale nie tylko, są wśród nich i
młodsi, gimnazjaliści – rozliczają profesorów uniwersytetu z ich niechlubnego
przywiązania do burżuazyjnej nauki Zachodu – takich jak np. teoria względności
Alberta Einsteina. Upokarzany przez hunwejbinów na rewolucyjnym wiecu główny
bohater powieści, profesor Ye Zethai, przekonuje:„– Teoria względności jest jedną z fundamentalnych teorii
fizycznych, jak można jej nie przedstawiać podczas podstawowego kursu?”. I
słyszy Ye w odpowiedzi ton znany ze wszystkich rewolucji, bo przecież młodzi
troglodyci wiedzą swoje, wszak idą z postępem: „– Łżesz – krzyknęła stojąca obok niego czerwonoarmistka. –
Einstein jest burżuazyjnym naukowcem. Służyłby każdemu, kto by mu pomachał
przed nosem pieniędzmi”. Ale na deser pozostała jeszcze kwestia, by tak rzec,
metodologiczna. Oto jeden z wiecowych krzykaczy przekonywał ze swadą, że
eksperymenty naukowe powinny kierować się filozofią, jedynie słuszną filozofią
marksistowską. Ye odparł: „Równie dobrze można by powiedzieć, że słuszna
filozofia spadła z nieba. Jest to sprzeczne z tezą, że prawda wyłania się z
doświadczenia. To wbrew zasadom marksistowskiego rozumienia przyrody”. I na to
stwierdzenie jego bardziej wykształceni oponenci nie mieli już odpowiedzi. I
nie chodziło o słuszność czy niesłuszność marksizmu. Po prostu – „W odróżnieniu
od czerwonoarmistek, które były jeszcze gimnazjalistkami, nie mogli całkowicie
ignorować logiki”.
V
Powtórzmy – „W odróżnieniu od czerwonoarmistek, które były
jeszcze gimnazjalistkami, nie mogli całkowicie ignorować logiki”. A proszę,
dzisiaj dożyliśmy czasów, w których wymogi klasycznej, siermiężnej logiki nie
pętają argumentacji dysputantów – nawet kiedy uczestniczą w nich naukowcy. W
Chinach rewolucja kulturalna skończyła się w latach sześćdziesiątych.