Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: Ironia podszyta szyderą | 15.01.2025
Uwaga! Ten
felieton nie jest o kopaniu (piłki). A przynajmniej – nie tylko. Będzie, jak
podpowiada tytuł – o ironii. Niemniej od świata piłki nożnej się zaczyna. I to
egzotycznie – bo choć za chwilę trafimy do Wiecznego Miasta, to kontekst dla
opowieści tworzony będzie na Półwyspie Arabskim.
Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Okładka książki „Wariant Gombrowicza”. Fot. ARC
I
Tak... Saudyjczycy
nie kojarzą się zwykle – i nie ma się czemu specjalnie dziwić – z piłkarską
klasą. Choć oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto przypomni, że na ostatnim
mundialu wygrali z późniejszym mistrzem świata – grającą w najsilniejszym
składzie Argentyną. I może nawet doda, że przecież Polska na tym samym turnieju
wygrała z Arabią Saudyjską, więc... Dobra, nie brnijmy. Dzisiaj – ciszej nad
naszymi Orłami. Będzie o to łatwo, bo felieton rozpocząć chcę od piłkarza z
Arabii. Piłkarza, który – wraz z kibicami ze swojego kraju miał okazję
zasmakować rzymskiej szydery. I to w sposób specjalnie wyrafinowany, bo dla
Saudyjczyków niezrozumiały.
II
Abdulhamid –
bo o tego futbolistę tu idzie – został latem ubiegłego roku zakupiony przez
klub AS Roma. Niewiele się po nim spodziewano. Zakupiono go z powodów
marketingowych – żeby „zwiększyć zasięgi”, zainteresowanie rzymskim klubem w
egzotycznym regionie świata. Otóż kiedy po raz pierwszy pojawił się na boisku
pod koniec meczu z Athletic Bilbao, najbardziej fanatyczni kibice Romy
zgotowali mu tak wielką, gorącą owację, jakby był jednym z ich idoli. – No cóż –
pisał Tomasz Lipiński w tygodniku „Piłka Nożna” („Być może jak Cafu”, 17
grudnia 2024) – owacja ta była jednak „podejrzanie przesadna”. Nie zauważyli
tego rodacy Abdulhamida. Toteż nie dziwi, że arabskie media czekające na jego debiut
w znanym europejskim klubie – pierwszy Saudyjczyk i to na dodatek w meczu
europejskich pucharów! – opisały zgotowaną Abdulhamidowi owację, w tym
fanatycznej trybuny Curva Sud – niezwykle entuzjastycznie. Oddajmy raz jeszcze
głos Lipińskiemu: „Tyle tylko, że tak naprawdę była ona podszyta ironią, wręcz
kpiną z nowego piłkarza (...) Później na forach internetowych rzymscy fani
wyżywali się ile wlezie na Saudzie (...) W odpowiedzi rodacy lżonego piłkarza
reagowali wpisami pod obraźliwymi komentarzami. W Internecie rozpętała się
awantura na całego, niemal groziło dyplomatycznym konfliktem”.
III
Tak, nawet w
tak rozemocjonowanych miejscach jak stadiony piłkarskie jest czas na nieco
bardziej wyrafinowaną szyderę, kpinę, ironię. Nie zawsze czytelną dla ludzi z
zewnątrz. Przyznam, że ja sam oglądając przed kilku laty mecz Premier League
Leeds – Liverpool miałem zagwozdkę. W pewnym momencie spotkania młody piłkarz
klubu z miasta Beatlesów – Harvey Elliot został brutalnie zaatakowany przez
rywala. Kontuzja, którą wtedy odniósł wyeliminowała go z gry na wiele miesięcy.
A wyglądała tak, że gdy nienaturalnie wygiętą nogę Elliota zobaczył gwiazdor
Liverpoolu Mo Salah, to pobiegł na drugą stronę boiska, byle tylko na to nie
patrzeć. Elliot opuścił boisko na noszach – kibice Leeds wstali i pożegnali go
oklaskami. Okazywali w ten sposób szacunek? No cóż, Leeds – oprócz oczywiście
Manchesteru United – to najbardziej wrogi Liverpoolowi klub w Anglii. Zatem
kibice Leeds okazywali szacunek czy ich „standing ovation” to reakcja podszyta
szyderą z „pokonanego”, wyeliminowanego wroga? Ot, zagwozdka.
IV
Oczywiście
łatwo wskazać środowiska, w których ironiczne środki użyte do tego, by z kogoś szydzić
są znacznie bardziej subtelne. Przypominał Stanisław Cat-Mackiewicz: „Najbardziej
dla Woltera charakterystyczne są jego uniżone pochlebstwa będące tylko maskami
dla pogardliwych drwin. Obserwując sprawy polityczne, wojny, walki, doszedł do
przekonania, że nikt właściwie nie ma racji. Na tym tle umiał spieniężać swój
autorytet. Fryderykowi II gorąco winszował jego zwycięstwa nad Francuzami,
przez całe lata powtarzał swe zachwyty nad bitwą pod Rossbach, w której
Fryderyk II pobił Francuzów, choć król pruski na pierwsze powinszowanie
odpowiedział mu z wielką godnością, że nieprzewidziane okoliczności pozwoliły
mu wygrać tę bitwę. Ale Fryderyka II Wolter nie lubił za jego skąpstwo”. Niekiedy
w grę wchodzą kwestie subtelne i niemal dla wielu niezauważalne – Ot choćby
interpunkcja. Janusz Głowacki przypomina, jak to Antoni Słonimski zmienił
wersję swego „Poematu autobiograficznego”, nie mogąc wybaczyć w latach siedemdziesiątych
Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, „że nie włączył się do opozycji i akceptuje miłość
Edwarda Gierka. (…) W wersie Julku miły i Leszku, drogi Jarosławie, Kaziu –
wszystkich najczulej przyzywam z imienia – przesunął w 1972 roku do przodu
jeden przecinek i przybrała ona taką oto postać: Julku miły i Leszku drogi,
Jarosławie…”.
V
Właśnie pojawiła
się na ladach księgarskich moja książka „Wariant Gombrowicza”. Gombrowicz i
ironia? Ależ oczywiście! Stefan Chwin i Stanisław Rosiek wyjaśniali (to teraz
takie modne słowo), co to znaczy „Mówić Gombrowiczem. Jeszcze mówi serio, a już
zmienia ton, jeszcze jest z nami, a już zwraca się przeciwko nam – chce
poprowadzić nas tam, gdzie prowadzą go ironia i kaprys, więc z upodobaniem
rozgrywa sytuację, którą za moment lekceważąco rozproszy. (...) Wie, że tylko
parodia może go ocalić, więc parodiuje wszystkich – także siebie”. Niekiedy
przydaje się Gombrowicz w sytuacjach zbytniego uniesienia. Pisał kiedyś
wspominkowo Jerzy Sosnowski: „Uczucia patriotyczne wyeksploatowano w latach 80.
doszczętnie. Na przesyt słowem »Polska«, które odmieniano przez wszystkie
przypadki po obu stronach barykady, odtrutką był wówczas ironiczny Gombrowicz”.
Czy mógł zastąpić autorytety? No cóż, przeczytałem w jednym ze wspomnień o
autorze „Ferdydurke”, że ten nie domagał się „respektu dla swojej osoby, a
jeśli go zdobywał, to za sprawą swojej ironii”.
VI
Ironia, o
czym nie należy zapominać, to bardzo subtelna broń. I tak znalazł Jerzy Pilch w
jednym z tekstów uwagę, którą – jak pisał – „wpierw wziąłem za błąd, potem za
potknięcie, potem jeszcze za pochopność, potem za dość wyraźnym cudzysłowem
opatrzoną zgryźliwą ironię, na końcu zaś za – może nawet przez samą autorkę nie
dość docenioną rację”. No cóż, nigdy nie dość
powtarzać uwagę Fryderyka Nietzschego: „Przyzwyczajenie do ironii, równie jak
do sarkazmu, psuje charakter, No cóż, (…): w końcu człowiek staje się jak pies
kąśliwy, który oprócz kąsania wyuczył się i śmiać jeszcze”.
VII
No cóż...
Krzysztof Łęcki