czwartek, 6 listopada 2025
Imieniny: PL: Arletty, Feliksa, Leonarda| CZ: Liběna
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: Woda po Kisielu | 04.11.2025

Początek listopada skłania do wspomnień o tych, którzy odeszli. Tłumne odwiedziny cmentarzy – grobów najbliższych nam osób, rodziny, przyjaciół, w naturalny sposób ich właśnie nasuwa tu na myśl. Ale w pamięci odżywają także postaci tych, którzy mieli na nas, nasze postrzeganie świata, a tym samym w jakiś sposób na nasze życie – wpływ. 

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Legendarny Kisiel. Fot. IPN

Dla mnie taką postacią na pewno był Stefan Kisielewski, dla wielu po prostu Kisiel. Sam żartobliwie zaznaczał: „(…) gdy piszę, co mi się podoba, podpisuję się »Kisiel«, gdy piszę, co należy robić, podpisuję się »Stefan Kisielewski«”.

I
Od lektury jego felietonów wielu czytelników rozpoczynało przed laty czytanie „Tygodnika Powszechnego”. Sam też należałem do tłumu wielbicieli tekstów Kisiela, na autorskie spotkanie z nim załapałem się tylko raz. Niektórzy wyrafinowani felietoniści zarzucali mu niechlujstwo stylistyczne, ale temu, że był wybitnym publicystą nie przeczył już nikt. Nawet niechętny mu Jerzy Urban. Kiedy dzisiaj myślę, czym były dla mnie niegdyś teksty Kisiela, to sądzę, że przede wszystkim jedną z najważniejszych oaz zdrowego rozsądku na morzu absurdu Polski Ludowej. Tak, tak, Kisiel jawi mi się dzisiaj przede wszystkim jako patron zdrowego rozsądku. Na ten zdrowy rozsądek nawracał Kisiel kogo się dało, a żył w czasach, kiedy najtęższe głowy ulegały zaczadzeniu komunistyczną ideologią. I to nawet ci, których wyczucie absurdu stało się później przysłowiowe.

II
Ot, choćby Sławomir Mrożek, tak, tak – później: światowej sławy dramaturg. Otóż Mrożek na początku lat 50. grzmiał, że gdy w Indochinach wojna, na polach ryżowych giną kobiety i dzieci, „burżuazja beztrosko bawi się w kwiatowe »corso«. „Po ukazaniu się tekstu, spotkał nieco wstawionego Kisiela. – Był pan w Nicei – usłyszał. – No skądże, ja w Nicei? – A ja byłem. To co pan pier…?!”. Po wielu latach, gdy Sławomir Mrożek był już zupełnie innym Mrożkiem, spotkali się w Paryżu i poszli na spacer nad Sekwanę.
– Powiedziałem mu wtedy, że mu serdecznie dziękuję i nigdy nie zapomnę tamtej krótkiej rozmowy – wspominał Mrożek. Kiedy dzisiaj spotykam osoby, które rzeczywistość chcą widzieć przez końskie okulary „jedynie słusznych poglądów”, to, jeśli tylko jest okazja, przytaczam im anegdotkę o Mrożku. Zwykle zresztą nie pomaga. No tak, bezmyślny absurd trzyma się jak zawsze mocno, przetrawić go artystycznie, jak uczynił to Mrożek, to znacznie trudniejsze zadanie. Łatwiejsza w uprawianiu na co dzień jest pewna odmiana dobrodusznego cynizmu. Znanego także doskonale za czasów Kisiela. Oto pewien wpływowy komunistyczny dygnitarz po lekturze artykułu Kisiela „(…) powiedział, że jest doskonały, ale drukować nie można, bo jest artykuł (niesłuszny), chyba żeby zmienić myśl główną na przeciwną”.

III
Czytam ja ci stary, bardzo stary felieton Kisiela zamieszczony w tomie „Lata pozłacane, lata szare” i… Na pewno znacie to z dzisiejszych mediów, ale posłuchajcie, jak to brzmiało zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Oto ortodoksyjny wówczas marksista, później znany teatrolog, Jan Kott zaatakował publicystów „letnich” i „nijakich”. Zarzucił im oportunizm, brak bojowości, cytował Ewangelię, „że nie są »oni ani zimni, ani gorący jeno letni«”. Miał przy tym Kott na myśli tych wszystkich publicystów, którzy nie podzielali lansowanych wówczas przez lewicę teorii literackich wywodzących się z marksizmu. I konkludował Kisiel: „jak z tego widać ci, którzy się sprzeciwiają, są według Kotta »letni« i oportunistyczni, ci zaś, co głoszą prawdy popierane, mile widziane i pożądane – są rewolucyjni i bojowi”. I dalej sarkastycznie kpi Kisiel: „Cóż mi to za rewolucjonista, któremu nie potrzeba – odwagi, obrazoburca – mile widziany, świętokradca – legalny i uświęcony, polemista, który w każdej polemice ma na zakończenie nieodparty i miażdżący epitet – po prostu nazwie przeciwnika »reakcjonistą«. (…) Epitet miast argumentu, zatykanie gęby przeciwnikowi miast dyskusji, wmawianie, że istnieją tylko dwa stanowiska, z których drugie musi być potępione – oto cechy (…) publicystów, którzy reprezentują nieznaną dotąd na naszym terenie ciasnotę i jednopłaszczyznowość myślenia, czyniącą każdą z ich wypowiedzi na każdy temat demonstrację tego samego niezbyt urozmaiconego schematu pojęciowo-dialektycznego”. Tyle Kisiel. We wspomnieniach o nim przywoływano często Stańczyka. Tak – był Stańczykiem PRL-u.

IV
No cóż, nie musi dziwić, że to właśnie wspomniany wcześniej, i tak skutecznie skrytykowany przez Kisiela, Mrożek – tyle że ten nie „pryszczaty”, z lat 50., ale autor dramatów takich, jak „Tango” czy Emigranci” – stał się dla Kisiela ważnym punktem odniesienia w rozumieniu polskiej rzeczywistości. Jak z Orwella… Jak z Mrożka… Tak właśnie, na przemian twórczością George’a Orwella i Sławomira Mrożka diagnozował Stefan Kisielewski Polskę Ludową w pisanym wówczas sekretnym dzienniku. Ale pisał także – jeszcze w czasach PRL-u – że bardziej drażnią go ekscesy wolności niż ekscesy niewoli. Te drugie są przynajmniej jednoznaczne i wiadomo, czego się w nich trzymać. Te pierwsze natomiast bywają dwuznaczne, pozorne i zwodnicze, a doprowadzają częstokroć do skutków zgoła przeciwnych, niż to głoszą ich piękne hasła, takie właśnie jak „wolność”.

V
Kto tak naprawdę kala swoje gniazdo? Czy czasem nie ten, kto mówić o tym nie pozwala? – ów stary jak świat problem podnosił Stefan Kisielewski w czasach PRL-u. Uwielbiał wchodzić w polemiczne spory. Ale na pewnych zasadach. W swoich „Dziennikach”, charakteryzując metody polemiczne Antoniego Słonimskiego: „Ja mu proponuję partię szachów, a on zrzuca figury i majchrem we mnie”. Dzisiaj – to normalka.

VI
Stefan Kisielewski powiadał, co prawda, że nie powinno się specjalnie cenić tych, którzy „drapią się tam, gdzie ich nie swędzi”. Ale, wreszcie, żyjemy w wolnym kraju i każdy człowiek sam ma prawo ocenić, czy i gdzie go swędzi. Albo mogłoby swędzieć. Gdyby jednak swędziało. „Żyj i pozwól umrzeć” – to tytuł pierwszego „Bonda”, w którym agenta 007 zagrał Roger Moore. Kisiel wielokrotnie przywoływał w swoich felietonach inną regułę „Leben und Leben lassen”. Żyj i pozwól żyć innym – po latach dowiedziałem się, że to jedna z mądrości Reinlandu. Mniej sensacyjna, bardziej życiowa. Czy może się mylę?
Krzysztof Łęcki




Może Cię zainteresować.