Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: Woda po Kisielu | 04.11.2025
Początek listopada
skłania do wspomnień o tych, którzy odeszli. Tłumne odwiedziny cmentarzy – grobów
najbliższych nam osób, rodziny, przyjaciół, w naturalny sposób ich właśnie
nasuwa tu na myśl. Ale w pamięci odżywają także postaci tych, którzy mieli na
nas, nasze postrzeganie świata, a tym samym w jakiś sposób na nasze życie –
wpływ.
Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Legendarny Kisiel. Fot. IPN
Dla
mnie taką postacią na pewno był Stefan Kisielewski, dla wielu po prostu Kisiel.
Sam żartobliwie zaznaczał: „(…) gdy piszę, co mi się podoba, podpisuję się »Kisiel«,
gdy piszę, co należy robić, podpisuję się »Stefan Kisielewski«”.
I
Od
lektury jego felietonów wielu czytelników rozpoczynało przed laty czytanie
„Tygodnika Powszechnego”. Sam też należałem do tłumu wielbicieli tekstów Kisiela,
na autorskie spotkanie z nim załapałem się tylko raz. Niektórzy wyrafinowani
felietoniści zarzucali mu niechlujstwo stylistyczne, ale temu, że był wybitnym
publicystą nie przeczył już nikt. Nawet niechętny mu Jerzy Urban. Kiedy dzisiaj
myślę, czym były dla mnie niegdyś teksty Kisiela, to sądzę, że przede wszystkim
jedną z najważniejszych oaz zdrowego rozsądku na morzu absurdu Polski Ludowej.
Tak, tak, Kisiel jawi mi się dzisiaj przede wszystkim jako patron zdrowego
rozsądku. Na ten zdrowy rozsądek nawracał Kisiel kogo się dało, a żył w
czasach, kiedy najtęższe głowy ulegały zaczadzeniu komunistyczną ideologią. I
to nawet ci, których wyczucie absurdu stało się później przysłowiowe.
II
Ot,
choćby Sławomir Mrożek, tak, tak – później: światowej sławy dramaturg. Otóż Mrożek
na początku lat 50. grzmiał, że gdy w Indochinach wojna, na polach ryżowych
giną kobiety i dzieci, „burżuazja beztrosko bawi się w kwiatowe »corso«. „Po ukazaniu się tekstu, spotkał nieco wstawionego Kisiela. – Był
pan w Nicei – usłyszał. – No skądże, ja w Nicei? – A ja byłem. To co pan pier…?!”.
Po wielu latach, gdy Sławomir Mrożek był już zupełnie innym Mrożkiem, spotkali
się w Paryżu i poszli na spacer nad Sekwanę.
– Powiedziałem
mu wtedy, że mu serdecznie dziękuję i nigdy nie zapomnę tamtej krótkiej rozmowy
– wspominał Mrożek. Kiedy dzisiaj spotykam osoby, które rzeczywistość chcą
widzieć przez końskie okulary „jedynie słusznych poglądów”, to, jeśli tylko
jest okazja, przytaczam im anegdotkę o Mrożku. Zwykle zresztą nie pomaga. No
tak, bezmyślny absurd trzyma się jak zawsze mocno, przetrawić go artystycznie,
jak uczynił to Mrożek, to znacznie trudniejsze zadanie. Łatwiejsza w uprawianiu
na co dzień jest pewna odmiana dobrodusznego cynizmu. Znanego także doskonale
za czasów Kisiela. Oto pewien wpływowy komunistyczny dygnitarz po lekturze
artykułu Kisiela „(…) powiedział,
że jest doskonały, ale drukować nie można, bo jest artykuł (niesłuszny), chyba
żeby zmienić myśl główną na przeciwną”.
III
Czytam
ja ci stary, bardzo stary felieton Kisiela zamieszczony w tomie „Lata
pozłacane, lata szare” i… Na pewno znacie to z dzisiejszych mediów, ale
posłuchajcie, jak to brzmiało zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Oto
ortodoksyjny wówczas marksista, później znany teatrolog, Jan Kott zaatakował
publicystów „letnich” i „nijakich”. Zarzucił im oportunizm, brak bojowości,
cytował Ewangelię, „że nie są »oni ani zimni, ani gorący jeno letni«”. Miał
przy tym Kott na myśli tych wszystkich publicystów, którzy nie podzielali
lansowanych wówczas przez lewicę teorii literackich wywodzących się z
marksizmu. I konkludował Kisiel: „jak z tego widać ci, którzy się sprzeciwiają,
są według Kotta »letni« i oportunistyczni, ci zaś, co głoszą prawdy popierane,
mile widziane i pożądane – są rewolucyjni i bojowi”. I dalej sarkastycznie kpi
Kisiel: „Cóż mi to za rewolucjonista, któremu nie potrzeba – odwagi,
obrazoburca – mile widziany, świętokradca – legalny i uświęcony, polemista, który
w każdej polemice ma na zakończenie nieodparty i miażdżący epitet – po prostu
nazwie przeciwnika »reakcjonistą«. (…) Epitet miast argumentu, zatykanie gęby
przeciwnikowi miast dyskusji, wmawianie, że istnieją tylko dwa stanowiska, z
których drugie musi być potępione – oto cechy (…) publicystów, którzy
reprezentują nieznaną dotąd na naszym terenie ciasnotę i jednopłaszczyznowość
myślenia, czyniącą każdą z ich wypowiedzi na każdy temat demonstrację tego
samego niezbyt urozmaiconego schematu pojęciowo-dialektycznego”. Tyle Kisiel.
We wspomnieniach o nim przywoływano często Stańczyka. Tak – był Stańczykiem
PRL-u.
IV
No cóż, nie musi dziwić, że to właśnie wspomniany
wcześniej, i tak skutecznie skrytykowany przez Kisiela, Mrożek – tyle że ten nie
„pryszczaty”, z lat 50., ale autor dramatów takich, jak „Tango” czy Emigranci” –
stał się dla Kisiela ważnym punktem odniesienia w rozumieniu polskiej
rzeczywistości. Jak z Orwella… Jak z Mrożka… Tak właśnie, na przemian
twórczością George’a Orwella i Sławomira Mrożka diagnozował Stefan Kisielewski Polskę
Ludową w pisanym wówczas sekretnym dzienniku. Ale pisał także – jeszcze w
czasach PRL-u – że bardziej drażnią go ekscesy wolności niż ekscesy niewoli. Te
drugie są przynajmniej jednoznaczne i wiadomo, czego się w nich trzymać. Te
pierwsze natomiast bywają dwuznaczne, pozorne i zwodnicze, a doprowadzają
częstokroć do skutków zgoła przeciwnych, niż to głoszą ich piękne hasła, takie
właśnie jak „wolność”.
V
Kto
tak naprawdę kala swoje gniazdo? Czy czasem nie ten, kto mówić o tym nie
pozwala? – ów stary jak świat problem podnosił Stefan Kisielewski w czasach
PRL-u. Uwielbiał wchodzić w polemiczne spory. Ale na pewnych zasadach. W swoich „Dziennikach”, charakteryzując metody polemiczne Antoniego Słonimskiego: „Ja mu proponuję partię szachów, a on zrzuca figury
i majchrem we mnie”. Dzisiaj – to normalka.
VI
Stefan
Kisielewski powiadał, co prawda, że nie powinno się specjalnie cenić tych,
którzy „drapią się tam, gdzie ich nie swędzi”. Ale, wreszcie, żyjemy w wolnym
kraju i każdy człowiek sam ma prawo ocenić, czy i gdzie go swędzi. Albo mogłoby
swędzieć. Gdyby jednak swędziało. „Żyj i pozwól umrzeć” – to tytuł pierwszego
„Bonda”, w którym agenta 007 zagrał Roger Moore. Kisiel wielokrotnie
przywoływał w swoich felietonach inną regułę „Leben und Leben lassen”. Żyj i
pozwól żyć innym – po latach dowiedziałem się, że to jedna z mądrości
Reinlandu. Mniej sensacyjna, bardziej życiowa. Czy może się mylę?
Krzysztof Łęcki