sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Koniec futbolu | 23.07.2018

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 15 s
Krzysztof Łęcki. Fot. ARC

Skończył się futbol. Nie idzie o to, że skończył się Mundial – jeśli nie będzie końca świata, to za cztery lata odbędzie się następny. A wcześniej będą kolejne niezliczone rozgrywki ligowe, krajowe i europejskie puchary, eliminacje finałów mistrzostw wszelakich. Nie idzie mi też o to, że dzisiejszy futbol jest tak bardzo różny od tego, w jaki grano chociażby kilkanaście lat temu. Zachwycając się nieziemską na ówczesne czasy grą Brazylijczyków zapisał wtedy Jerzy Pilch w felietonie zatytułowanym „Futbol Funebre” taką puentę: „Jest piłka nożna. Ale jest ona już nie z tego, nie z mojego świata”.

O co więc idzie? Ano o między innymi (ale nie tylko) o to, co zawarł w krótkiej uwadze piłkarz, który strzelił w historii finałów mistrzostw świata najwięcej bramek (16 goli) i zdobył najwięcej mundialowych medali (jeden złoty, jeden srebrny, dwa brązowe – razem cztery). „Futbol, w którym dorastałem – już go nie ma. Dziś wszyscy troszczą się o samochody, buty z ich nazwiskami i własny wizerunek. Dla mnie liczył się tylko futbol. Nic więcej” – Miroslav Klose o dzisiejszych piłkarzach. W punkt. („Piłka nożna” nr 14 [2332] 3 kwietnia 2018). Kiedy parę dni temu w telewizji, w programie sportowym (sic!) zobaczyłem całkiem fachowe analizy fryzur piłkarzy, pomyślałem sobie… No dobrze, nie napiszę co sobie pomyślałem…

Wszystkie te, nazwijmy je, dziwactwa, dotyczą oczywiście piłkarzy, ale przecież nie tylko piłkarzy. Nordin Amrabat, piłkarz reprezentacji Maroka, oburzał się wszak nieprzypadkowo: „Słyszałem, jak amerykański sędzia Mark Geiger prosił Pepe, żeby w przerwie zapytał Cristiano Ronaldo, czy ten nie podarowałby po meczu koszulki. To mundial czy jakiś cyrk?” („Piłka nożna” nr 26 [2344] 26 czerwca 2018).

I

Inna sprawa. Łączy nas futbol? Jestem systematycznym i – pochlebiam sobie – uważnym czytelnikiem gazet sportowych. I oto na tej samej, piątej stronie katowickiego „Sportu” (7-9 lipca nr 156, 2018) zwróciłem uwagę na dwa fragmenty zamieszczone w dwu różnych materiałach poświęconych Mundialowi. W pierwszym („Szaleństwo w Szwecji”) czytam: „Dzisiaj 75 procent (obywateli Szwecji – KŁ) uważa, że wielkie wydarzenia sportowe mają charakter narodowy i powinny być dostępne bezpłatnie (w telewizji – KŁ) dla jak największej liczby obywateli, a sport łączy ludzi bez względu na wiek, narodowość i wyznania, co jest szczególnie ważne w kraju wielokulturowym, którym jest dzisiejsza Szwecja”. Drugi materiał zatytułowany jest „Bez podwójnych paszportów” i dowiadujemy się z niego, że „Sekretarz generalny Szwajcarskiego Związku Piłki Nożnej, Alex Mischer, zaproponował, aby graczom z podwójnym obywatelstwem zabroniono gry w reprezentacji. Według Tages Anzeiger federacja znajduje się pod presją FIFA z powodu skandalu podczas mistrzostw świata 2018, gdy w meczu przeciw Serbii Granit Xhaka i Xherdan Shagiri (gracze reprezentacji Szwajcarii – KŁ) przy fetowaniu gola przedstawili narodowe symbole Albanii, ponadto Shagiri miał na butach flagę Kosowa. Mischer proponuje graczom z podwójnym obywatelstwem rezygnację z jednego z paszportów oraz finansowanie tylko piłkarzy z obywatelstwem szwajcarskim”. W tle przypomina to aferę z fotografią piłkarzy reprezentacji Niemiec Mesuta Oezila i Ilkaya Guendogana z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem. Jeśli wierzyć temu, co powiedział po wyeliminowaniu Niemców inny ich reprezentant, Sami Khedira „sprawa ta była w zespole szeroko komentowana i tak naprawdę nie uporano się z nią w żaden sposób” („Piłka Nożna” nr 27 [2345] 3 lipca 2018). Pozostaje pytanie: które z podejść – przypadkowo podanych przez „Sport” na jednej stronie – zdominuje przyszłość piłki nożnej (i nie tylko). Podejście integracyjne? Czy konfliktowe? Znam wielu poważnych ludzi, którzy nie tylko znają oczywistą odpowiedź na to pytanie, ale umieją ją niezwykle przekonywująco uzasadnić. Problem w tym, że dają diametralnie różne odpowiedzi.

I

Skoro piłka zmienia się na poziomie reprezentacji narodowych, to nic dziwnego, że zmienia się też na poziomie klubowym. Pisałem już kiedyś o tym. Pewien typ klubu, klubu grupującego zawodników silnie związanych z regionem odchodzi powoli w niepamięć. Ot, chociażby – czołowi piłkarze-autochtoni z kraju Basków opuszczają od kilku (kilkunastu?) lat klub Athletic Bilbao. Trafiają tam inni, którzy zawiedli w silniejszych klubach. A był Athletic Bilbao ostatnim bastionem klubów opartych o graczy związanych z krajem Basków. Dobra, dzisiejsza klubowa piłka nożna to od dawna nie jest gra „nasz plac, na wasz plac”. To walka mniejszych i większych firm. Jak jednak emocjonować się wyczynami odrzuconych gdzie indziej piłkarzy, który trafili do twojego klubu nie tylko „przypadkiem”, ale w zamierzeniu „przelotnie”? Bo są zaledwie „wypożyczeni”, bo gdzie indziej im „nie wyszło”, bo chcą się tylko „odbudować”. Oczywiście, mógłbym przyjąć radę Krzysztofa Stanowskiego: „Moja rada dla kibiców: cieszcie się z piłkarzy, bo tak szybko odchodzą. Za kasą, standardem życia, lepszym jutrem. Im mniej będziecie oczekiwać od nich jakiejkolwiek lojalności, tym mniej się rozczarujecie. Traktujcie samych siebie jako pracodawców, a ich jako pracowników. Kupiłeś bilet, to wymagaj, aby zawodnik dostarczył produkt, za który zapłaciłeś. I nic więcej. Zawarto transakcję biznesową, z której on ma się wywiązać. Miłości szukaj w domu, a na stadionie oczekuj soczystych strzałów, efektownych dryblingów, zaangażowana i walki”. Cóż, mógłbym… Ale ileż to niby dzisiaj na polskich stadionach „soczystych strzałów, efektownych dryblingów” w wykonaniu sowicie opłacanych najemników? Dlatego bliższa niż rada Stanowskiego jest mi nostalgiczna puenta, wspomnianego na wstępie starego felietonu Pilcha: „Jest piłka nożna. Ale jest ona już nie z tego, nie z mojego świata”.

Krzysztof Łęcki


Może Cię zainteresować.