czwartek, 2 maja 2024
Imieniny: PL: Longiny, Toli, Zygmunta| CZ: Zikmund
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i kon-teksty Łęckiego: Bez indeksu | 21.09.2023

Film „Indeks” Janusza Kijowskiego i Andrzeja Wyszyńskiego powstawał na przełomie lat 1976 i 1977. Na ekrany kin wszedł w czasie karnawału „Solidarności”, kiedy ja miałem już indeks w kieszeni. Dzisiaj studenteria (a raczej – w dzisiejszej uniwersyteckiej nowomowie – interesariusze wewnętrzni) indeksów już nie ma. Wszystkie oceny wpisuje się do wirtualnego USOS-a. I tak słowo indeks zniknęło z akademickiej przestrzeni. Za parę lat tylko starsze roczniki będą pamiętały, co to takiego – indeks. A seminarium? Tak, są jeszcze w uniwersyteckich pokojach prowadzone seminaria. Czy pozostają one intelektualnym przeżyciem w erze modułów i sylabusów? Nie odpowiem na to pytanie. Ale przypomnę seminaria, które takim przeżyciem były.

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 15 s
Film „Indeks” Janusza Kijowskiego i Andrzeja Wyszyńskiego powstawał na przełomie lat 1976 i 1977. Fot. Filmoteka Narodowa

I
Alain Besancon tak wspomina seminarium Jacques’a Lacana: „Trzeba było przyjść dużo wcześniej, gdyż aula szybko się zapełniała. (…) Zaczynał mówić. Z pewnością była w tym jakaś sztuczka, od dawna dopracowana, którą opanował do perfekcji, ale teraz wychodziło mu to już samo przez się, jak gdyby było jego naturalnym sposobem mówienia, i zresztą z czasem nim się stało. Melanż Mallarmégo, Heideggera, żargonu »khagn«, przetykany zwrotami niemieckimi – w języku, którego nie znał, ale który służył do wypunktowania jego wykładu, podbudowania go wyższym autorytetem, przerywany także swojego rodzaju pochrząkiwaniem, które powracało niemal przy każdym zdaniu, płynął godzinami. Publiczność była zahipnotyzowana”. I dalej pisze Besancon: „Obok mnie pewien psychoanalityk (…) skonstruował specjalny tachigraf, aby zarejestrować każde słowo. »Jeśli przeoczę choć słowo – mówił poważnie – ucierpi na tym moja praca z całego tygodnia«”.
Mark Lilla tak zapamiętał udział w seminarium Jacques’a Derridy, kiedy to, podobnie jak większość pozostałych uczestników, miał trudności ze zrozumieniem, do czego Derrida zmierza: „Każde posiedzenie rozpoczynało się od tego samego cytatu z Montaigne’a – ‘O mes amies, il n’y a nul ami’ (‘O moi przyjaciele! Nie ma na świecie przyjaciół’) – a potem zbaczało w bezładną dyskusję o jego możliwych źródłach i znaczeniach”.

II
Czytając takie wspominki można by nabrać „mylnych podejrzeń”, że uniwersyteckie seminarium to coś w rodzaju tajemniczego misterium. Że to niemalże elitarna ceremonia, do udziału w której warunkiem „sine qua non”, biletem wstępu jest znajomość ezoterycznego języka. Otóż tak nie jest. Wybitny znawca stosunków międzynarodowych, profesor John J. Mearsheimer, pisząc o korzeniach swojej publikowanej właśnie książki, wspomina seminarium, w którym uczestniczył jako student, napomykając, że właśnie tam nauczył się „(...) że o ważnych kwestiach teoretycznych można mówić i pisać językiem prostym, jasnym, przystępnym dla laików”. Jako autor pracy poświęconej społecznym kontekstom przemian we współczesnym futbolu nie umiem się tu oprzeć pokusie porównania przekonania Gombrowicza ze zdaniem Luisa Mandilibara (menedżera klubu FC Sewilla, zdobywcy Pucharu Ligi Europy w sezonie 2022/2023), który tak przedstawił swoje credo: „Futbol to gra prosta. Przy czym łatwo grać w piłkę skomplikowaną, a trudno prostą”. A tak Werner J. Dannhauser wspomina seminaria Leo Strassa: „Wszystko wołało o przykład, zaś dawane przez Straussa przykłady były mieszaniną tego, co realne, osobliwe i fantastyczne. Paradoksalnie, były pełne fantazji, bowiem pochodziły ze świata naszego codziennego doświadczenia. Mnie i moim kolegom zabrało trochę czasu, zanim przyzwyczailiśmy się do jego zwyczaju cytowania Ann Landers (właść. Ester »Eppie« Pauline Friedman Lederer. Autorka niezwykle poczytnych rubryk z poradami. Jej odpowiedzi na pytania czytelników publikowane były regularnie przez liczne amerykańskie gazety – przyp. tłum.), odwoływanie się do scen z filmów (zazwyczaj westernów i filmów gangsterskich) lub cytowania Groucho zamiast Karola Marksa, lecz ów proces przywykania był niezwykle przyjemny”.

III
Seminaria prowadzone przez Leszka Kołakowskiego były spektaklem. Tak przynajmniej wspomina je Marcin Król: Ożywialiśmy się dopiero po zakończeniu referatu, kiedy Kołakowski niezmiennie dziękował i w kilku zdaniach streszczał, o co w referacie chodziło lub też chodzić miało. Ponieważ kilkakrotnie i moje wysiłki zostały tak podsumowane, wiem, jaki to był cios i jaki ból! (…) Potem następował moment, na który wszyscy czekali, dla którego tam przychodziliśmy. Kołakowski (…) mówił przez dobre pół godziny. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto by tak mówił. Nienaganna składnia i niebywale przejrzysta konstrukcja wywodu”.

IV
Na koniec – moje wspomnienia. Trzydzieści parę lat temu miałem niezwykłą okazję uczestniczyć w prowadzonym przez profesora Ryszarda Dyoniziaka seminarium, które stało się dla mnie prawdziwą szkołą socjologicznej refleksji. Profesor był bowiem prawdziwym mistrzem dyskutowania problemów społecznych, tak jak przejawiały się w drobinach życia; był wirtuozem rozmowy szczególnej, takiej mianowicie, która nie ucieka się w socjologicznych rozważaniach do dymnej zasłony żargonu, po to tylko, by z przyciężkawą elegancją, jaką daje uniwersytecka katedra, przemycić najbardziej banalne konstatacje. Nie, nie – profesor proponował prawdziwy, naprawdę głęboki dialog, którego efektem miało być jeśli już nie uchwycenie istoty rzeczy (co wreszcie nie zawsze się udaje), to przynajmniej próba zbliżenia się do niej. Nawet wtedy, gdy w rozgorączkowanej pierwszej połowie lat 80. analizował ze swoimi seminarzystami teksty tak dla nich pod względem istotności nieoczywiste, jak zapisy konferencji prasowych niezbyt wtedy popularnego w środowiskach akademickich rzecznika prasowego rządu Jerzego Urbana. To wszystko nie oddaje zresztą w pełni sprawiedliwości formie wymiany przemyśleń, jaką profesor proponował. Nic w niej nie było z siermiężności, dętego akademizmu, była nierzadko żartobliwa, często sięgająca po takie środki wyrazu, jak ironia, pastisz, parodia… A to wszystko, jakby figlarnie nie wyglądało z boku, zawsze miało zbliżać do prawdy, zawsze miało oddawać sprawiedliwość widzialnemu światu.

V
Uniwersytet się zmienia. Studentów i studentki zastąpili „interesariusze wewnętrzni”, w miejsce indeksu – wirtualny dziekanat. Czy przetrwają seminaria uniwersyteckie jako miejsce niezapomnianej intelektualnej przygody? Czas pokaże...
Krzysztof Łęcki










Może Cię zainteresować.